Nauka przebywania w klatce

O napisaniu tego tekstu myślałam już wiele razy, między innymi wtedy, gdy w internecie migały mi zapytania o mocne klatki kennelowe, których pies nie da rady rozwalić/samowolnie opuścić/otworzyć. Inne pytania dotyczyły obroży antyszczekowych, mających uciszyć psy szczekające/wyjące w domowych/samochodowych klatkach. Opisy te – zwłaszcza psów rozwalających klatki w celu wyjścia – zawsze zdawały mi się dość abstrakcyjne. Wiem, że w życiu zdarzają się różne sytuacje i że zwierzęta bywają nieobliczalne, ale większości tych problemow można uniknąć, przyuczając zwierzę do przebywania w klatce we właściwy sposób. Przez mój dom przewinęło się 8 psów korzystających z klatek w domu i w aucie. Nie licząc kilku sytuacji, gdy klatka wyjęta z auta stawała w obcym miejscu, np. cudzym mieszkaniu czy garażu – wtedy czasem zdarzały się protesty w formie wokalizacji gdy dorosłe psy zostawały same – nie zdarzyło się, by pies forsował klatkę, wył w niej czy szczekał. Także szczeniak i także dorosłe psy na placu, gdzie odbywają się treningi obrony. Szczekania na przechodzących blisko auta ludzi i psy nie liczę – naszym psom nie wolno po prostu tego robić, gdy jesteśmy przy nich. Nie liczę też dwóch sytuacji, gdy drzwiczki zostały przez nas nie domknięte.

Jest to komfort dla nas – jako opiekunów (nie musimy szukać tytanowych klatek) – lecz także świadczy to o psychicznym komforcie psów. Przebywanie w zamknięciu nie jest dla nich stresem (po prostu tam śpią lub spokojnie leżą, względnie jedzą konga lub gryzak). Jak to osiągnąć? Nie jestem w stanie napisać uniwersalnych wskazówek w punktach „krok po kroku”, więc może po prostu opiszę, jak ja robię to w domu z moimi (lub pozostającymi pod moją opieką) szczeniakami. Nie twierdzę, że moje sposoby są jedynymi skutecznymi, ale mnie się sprawdzają niezawodnie.

Nauka przebywania w klatce jest w sumie pierwszą rzeczą, którą ćwiczę na całego od pierwszych dni opieki nad szczeniakiem. Ta umiejętność jest mi po prostu potrzebna do wygodnego życia i do pracy. W naszym domu żyje kilka psów i początkowo zawsze dzielę je od szczeniaka, by właściwie i stopniowo łączyć stado. Poza tym bardzo dużo jeździmy samochodem (praca i własne treningi), a w podróży i podczas postojów psy przebywają w klatkach. Po trzecie – klatka umożliwia mi szybką i sprawną szkołę czystości ze szczeniakiem. Po czwarte – ułatwia naukę spokojnego zachowania psa w domu (ważne z maliniakiem). Wreszcie – daje mi wygodę, w formie odpoczynku od szczeniaka… 😀 Pozwala mi zająć się własnymi sprawami, bez konieczności sprawowania ciągłej kontroli nad psim dzieckiem.

Zaczynamy! 😀

Klatka, jakiej używam początkowo, to niewielki plastikowy transporter (około 60 cm długości na szczenię maliniaka), w żadnym wypadku nie duża, metalowa, docelowa. Takiej używam później. Powodów jest kilka:

Łapa szczeniaka może łatwo zaklinować się w otworach między prętami i kontuzja plus strach gotowe.

W za dużej klatce małe szczenię prawdopodobnie będzie sikać. Tego nie chcemy. Chcemy używać klatki do nauki czystości, a nie robienia pod siebie.

W za dużej klatce temperamentne szczenię zrobi sobie plac zabaw lub bieżnię, a tego też nie chcemy. Chcemy uczyć spokoju, nie pobudzania się w klatce. W kennelu szczenię ma leżeć, nie chodzić. Możliwość ruchu utrudnia wyciszenie się.

Ażurowa, metalowa klatka daje za duży dostęp do bodźców wzrokowych. Nie reagować na chodzących (głównie oddalających się) ludzi, biegające dzieci, bawiące się lub jedzące psy, ruszającą się miotłę… to naprawdę trudne dla kilku – kilkunastotygodniowego szczeniaka (szczególnie tak reaktywnego jak np. belg). Zamknięty plastikowy transporter bardziej przypomina jamę, norę, jest bardziej przytulny i zachęca do snu.

Naukę zaczynam od prostego pokazania szczeniakowi, że do klatki można wejść – wrzucenie kilku groszków karmy wystarcza. Pod to podkładam komendę „klatka”, a samorzutne początkowo wyjście malucha na zewnątrz poprzedzam hasłem zwalniającym „OK”.

To drugie jest ważniejsze niż pierwsze. KAŻDE wypuszczenie szczeniaka z klatki (gdy już jest tam zamykany) odbywa się po stałej słownej zapowiedzi. Omówię tę kwestię już tutaj, a jest ona naprawdę istotna. To „okej” to taki dzwonek na przerwę, na dźwięk którego podrywaliśmy się na szkolnych krzesłach 🙂 Nasze działanie było czysto warunkowe 😀 Nikt z nas (chyba…?) nie wypadał z klasy w środku lekcji, która mu się znudziła. Dzwonek nie był tylko dla nauczycieli. Pomagał nam – dzieciom – zaakceptować porządek lekcja/przerwa. Podobnie jest z psem w klatce – jeśli każdą możliwość wyjścia poprzedzę stałym hasłem, to szczenię tylko wtedy tego wyjścia będzie się spodziewać. To oczywiście nie musi być „OK”, może być to słowo zarezerwowane tylko na klatkowe okoliczności. Wtedy zapowiedzią wypuszczenia nie będzie każdy ruch człowieka w stronę klatki, co bywa utrudnieniem nauki spokoju.

Czyli – komenda na wejście i komenda na wyjście. To jest akurat najprostsze. Wiele szczeniąt zresztą samodzielnie wchodzi do otwartej klatki, szczególnie z jakiś łupem (jadalnym lub zabawką). Zdarza się, że niektóre sobie tam zasypiają. Bardzo dobrze. To nie zaszkodzi, ale niestety zwykle nie wystarcza do opanowania najtrudniejszej kwestii – spokojnego pozostawania w zamkniętej klatce. Bo to jest właśnie dla szczenięcia najbardziej problemowe – nie móc wyjść wtedy, gdy się chce. Przyczyna częściowo leży w naturze – szczenię, które zostanie całkiem samo, oddzielone od stada… zginie. Maluch instynktownie będzie starał się dołączyć do towarzystwa (ludzkiego czy psiego), zaś gdy nie będzie mógł – rozpaczliwie zacznie wzywać pomocy. To naturalne. Nauka klatki jest więc poniekąd sprzeczna z naturą szczenięcia, lecz z drugiej strony jest jedną z lekcji akceptowania ograniczeń (również fizycznych), które każdy młody pies tak czy siak przejść musi.

Tu zaczynają się więc nasze schody – zamykanie klatki. Na tym etapie większość przewodników robi najwięcej błędów i tworzy sporo niewłaściwych skojarzeń w psiej głowie. Jeśli ktoś po prostu wrzuca szczeniaka do środka, zamyka drzwiczki i wychodzi do pracy… sam prosi się o kłopoty. Na naukę klatki potrzeba około tygodnia wolnego – mnie to zajmuje maksymalnie tyle.

Zaczynam to wtedy, gdy szczeniak jest spokojny i zmęczony, a w domu też panuje spokój (ważne!!!). Idealnie, jeśli akurat jest czas jego drzemki. Dobrze, jeśli poza klatką ma kocyk/ręcznik, na którym zdarza mu się spać (skojarzenie z relaksem). Wtedy wykładam nim dno klatki. Wpuszczam lub wkładam malucha do środka, siadam na podłodze tuż obok wyjścia… dalszy zaś ciąg zależy od psa 😀 Falko uśpiony na rękach nawet się nie budził po umieszczeniu go w transporterku, więc po prostu stopniowo przymykałam drzwiczki (przy każdej „sesji” bardziej), by nie zauważył zmiany. To optimum, bo on spał w punkcie wyjścia. Inne dwa szczeniaki wystarczyło delikatnie pogłaskać i przytrzymać dłonią włożoną do klatki, by po chwili spały, lub leżały spokojnie. Jeszcze inne zajmowały się gryzakiem lub kongiem, co też umożliwiało stopniowe przymykanie drzwiczek i uzyskanie chwili spokoju (choćby najkrótszej), koniecznej do wypuszczenia malucha z klatki. Arak zasypiał na kocyku przy klatce, który stopniowo wsuwałam do środka. Pierwsze sesje pobytu w klatce są naprawdę krótkie, liczone w minutach, nie godzinach. I jest ich w ciągu dnia bardzo dużo. To nudne i absorbujące, bo przy tych pierwszych sesjach absolutnie nie oddalam się od klatki. To drugi – po „OK” – kluczowy punkt. Oddalenie się opiekuna prawie zawsze zakończy się protestem szczeniaka, nie wspominając nawet o zniknięciu człowieka z pola widzenia psa. Ktoś powie, że przesadzam, że bez przegięć, najwyżej trochę popiszczy i poskrobie pazurami w pręty, przecież w końcu się uspokoi, to się go wypuści. No, może i się uspokoi (w końcu nawet szczeniak użytka ma wyczerpywalny zapas sił), ale… skojarzenia i zachowania mogą się także utrwalić. Sama wokalizacja już jest samonagradzająca, bo przynosi ulgę w stresie. Nie wystarczy (choć trzeba, gdy już pisk się zdarzy) poczekać na ciszę z otwarciem drzwiczek. Dlatego ja wolę nie ryzykować i przez cały proces nauki staram się nie dawać szczeniakowi powodu do protestów/stresu. Zanim zacznę zwiększać dystans od klatki (po pół metra ;)), przyzwyczajam też psa, że krata jest przykryta lekkim i przewiewnym materiałem – pies nie widzi, że się potem oddalam. Dość długo klatka zawsze jest przykryta, gdy pozostaje w niej szczeniak.

To nie wszystko – pilnuję, by początkowo nie działo się w domu nic ekscytującego. Nawet nie karmię psów w tym samym pomieszczeniu, nie śmieję się głośno, nie mówię podekscytowanym tonem. Nigdy nie pozwalam innym psom zaczepiać szczeniaka w klatce. Sprawdzam, co szczeniak na danym etapie jest w stanie zignorować. Prosta zasada – małymi kroczkami do celu. Utrudnień jest coraz więcej, lecz wprowadzam je z głową i bardzo stopniowo. Brak pośpiechu na tym etapie umożliwia szybkie pójście do przodu potem.

Często używam telewizora/muzyki jako ułatwienia. Tło dźwiękowe wprowadzam od początku, kiedy jeszcze jestem przy klatce, by stworzyć skojarzenie: TV/muzyka równa się relaks. Potem – gdy zaczynam wychodzić z domu lub nawet do innego pomieszczenia – te dźwięki pomagają psu to zignorować – zarówno poprzez skojarzenie z poczuciem bezpieczeństwa, lecz także przez banalne tłumienie dźwięków osoby szykującej się do wyjścia. Rzecz jasna włączanie radia tylko na czas wyjścia nie ma za bardzo sensu, a może nawet pogorszyć sytuację, bo dźwięk będzie kojarzył się z samotnością, stresem.

Gryzaki i kongi są bardzo pomocne, lecz same w sobie na pewno nie wystarczą. Zestresowany pies nie je – proste. Jedzenia w formie smaczków raczej nie używam przy nauce zamykania, bo jedzenie obecne na zewnątrz klatki zwykle pobudza psa. Nie ma jednak żelaznych zasad i na przykład z Arakiem karma podawana przez pręty pomogła odwrócić jego uwagę od faktu zamykania drzwiczek. Wiele osób jako element przyzwyczajania do klatki podaje w niej psu miskę – ma to stworzyć pozytywne skojarzenie. To na pewno nie zaszkodzi, ale też nie łudziłabym się, że wystarczy – problemem dla psa jest ZAMKNIĘCIE, OGRANICZENIE, BRAK MOŻLIWOŚCI OPUSZCZENIA KLATKI, nic innego.

Kiedy chcę psa wypuścić – najpierw mówię hasło. Pada ono zanim w ogóle podejdę do drzwiczek. Nie pozwalam przepychać się przez otwierane drzwiczki – zamykam je wtedy z neutralnym hasem zakazu. Maluch wychodzi wtedy, gdy choć sekundę przestaje się pchać. Samokontrola. Też proste. Gdy pies opuści klatkę NIE CHWALĘ GO, NIE WITAM SIĘ WYLEWNIE, NIE BAWIĘ SIĘ, NIE NAGRADZAM. Nie chcę, by moment wyjścia był dla psa czymś wyczekiwanym, atrakcyjnym. Ma być neutralny. Inaczej pies będzie czekał i dążył do wyjścia.

Jeśli chodzi o klatkę w aucie, zasady są generalnie podobne. Zaczynam z niej korzystać podczas jazdy dopiero wtedy, gdy szczeniak umie ją w domu lub na postoju. Dlaczego? Bo podczas jazdy mam ograniczony wpływ na psa. Podczas seminariów, warsztatów zwykle jakiś czas również stosuję poszczególne kroki – jak w domu. Szczęśliwie nie jestem sama i Patryk przejmuje wtedy większość moich obowiązków. Ten etap jest na szczęście krótki, a samochodową klatkę maluchy zwykle opanowują szybciej – przynajmniej podczas jazdy. Postoje to inna sprawa. Przestrzegam jednej i ważnej zasady – im spokojniejsze miejsce postoju i mniej bodźców dla psa – tym lepiej. Zawsze oczy robią mi się większe, gdy obserwuję samochody z psami (także szczeniakami), zaparkowane klatkami w stronę placu treningowego lub do trasy przejścia reszty przewodników. Klapy obowiązkowo otwarte na oścież, by pies mógł do woli pobudzać się widokami i dźwiękami… No do diaska, naprawdę można zaparkować inaczej, psami w stronę krzaków, pola czy ściany budynku, pootwierać resztę drzwi i przymknąć klapę, powiesić w niej prześcieradło… cokolwiek. Nie wyobrażam sobie, by nasze psy szczekały przez kilka godzin treningów obrony – kiedy maja odpocząć?! Nie mówiąc o trwającym tydzień wyjeździe na mistrzostwa świata czy obóz.

Jak wynika z tego, co powyżej, najważniejsze jest UŁATWIANIE szczeniakowi relaksu, stopniowe zwiększanie trudności i kilka czytelnych zasad (np. „OK”). Jednak byłoby to za piękne, gdyby to wystarczyło. Praktycznie zawsze niezbędny okazuje się też jakiś element presji, zakazu. Czasem szczeniak czy podrostek stwierdza, że właśnie nie chce i nie będzie siedział teraz zamknięty – mimo naszych starań, by było mu łatwo. Wtedy należy stanowczo powiedzieć czy przekazać mu, że owszem, będzie siedział, a do tego siedział cicho i spokojnie. Ja na przykład natychmiast, od pierwszego dnia, ucinam (zwykle uderzenie w drzwiczki wystarcza) wszelkie próby gryzienia, drapania prętów i innych elementów klatki, bo to prosta droga do forsowania kennelu. Nie napiszę Wam kiedy, jakiego stopnia presji i przymusu należy użyć, bo to jest zależne od psa i sytuacji. Chodzi mi jednak o to, że presja psychiczna czy korekta nie tylko nie zepsuje psu skojarzenia z klatką, a wręcz przeciwnie – będzie wskazówką, jak się z niej zachowywać. Oczywiście wyłącznie jeśli jest dobrze użyta (to trudne), ale to temat wykraczający poza tematykę tekstu.

Nie bez znaczenia jest też aspekt pozaklatkowy – czyli jak pies generalnie akceptuje ograniczenia stawiane przez przewodnika. O tym nikt praktycznie nie mówi, nie pisze w poradnikach o klatce, a to taka ważna kwestia! No bo pomyślcie – o ile łatwiej zaakceptować realne ograniczenie („nie mogę wyjść, choćbym chciał!”) psu, który na co dzień wprawia się w tolerowaniu frustracji niż temu, którego nikt nie ogranicza! Dla naszych psów ograniczenia (te fizyczne i te w głowie) to codzienność, coś normalnego – brak walki z oporem smyczy (nudna luźna smycz), czekanie na przejście przez drzwi (nie mogą „na chama” się przepychać), czekanie na hasło przy misce z jedzeniem, spokojne stanie przy zabiegach i manewrach przy ich ciele (nie mogą kręcić się czy wyrywać). Nie zawsze mogą wchodzić do każdego pomieszczenia (choćby przy sprzątaniu), nie zawsze mogą wchodzić do łóżka (bo np. są mokre), nie mogą podnosić śmieci czy każdego patyka na spacerze, mogą na nas wskakiwać tylko na zachętę (są duże i mają ostre pazury 😀 ). Mogłabym tak pewnie jeszcze wymieniać. Co chcę powiedzieć – pies rozpieszczony lub wychowywany bez czytelnych zasad gorzej zniesie fizyczne ograniczenie. Tyle.

Nie wiem, czy wyczerpałam temat i czy wskazówki są wystarczająco konkretne, by Wam pomóc… ale pora wypuścić szczeniaka z klatki i iść na spacer! 😉

Maja Dobrzyńska