„Daj mu nacieszyć się dzieciństwem!”

Przy obecnym stanie wiedzy o psychice psów trudno uwierzyć, że spora część ludzi wciąż czeka ze szkoleniem i wychowaniem psa aż wyrośnie on ze szczenięctwa. Pół- lub ponad półroczne podrostki często trafiają do nas na swoje pierwsze lekcje posłuszeństwa. Zazwyczaj jest to psia młodzież, wkraczająca w burzliwy okres dojrzewania – to w tym okresie pojawia się zwykle większość naprawdę kłopotliwych zachowań, co często idzie w parze ze zwiększającą się siłą fizyczną psa (w przypadku dużych ras). Część przewodników zwleka ze szkoleniem jakby “przypadkowo”, nie przewidując po prostu, jakie problemy może sprawiać niewychowany pies. Jednak druga grupa czeka celowo, uważając, że mały piesek powinien “nacieszyć się dzieciństwem”, a jakiekolwiek wymagania wobec niego stanowić będą zbędne obciążenie dla jego niedojrzałej psychiki. Szczenię żyje więc sobie “beztrosko”, zaś w wieku pół roku (lub nawet roku!) trafia na pierwszą lekcję posłuszeństwa… No i zaczyna się droga ostro pod górkę… Przyjrzyjmy się temu na przykładzie hipotetycznego owczarka niemieckiego Aresa. Ma 7 miesięcy.

Po pierwsze – w tym wieku organizm Aresa kipi hormonami. Każdy z nas pamięta, jak trudnym czasem był okres dojrzewania… Reakcje psa są chwiejne, charakter dopiero się kształtuje, buduje się pewność siebie, zaś ciekawość światem i innymi psami gwałtownie wzrasta. Wrodzone popędy dochodzą do głosu, a niedojrzała głowa nie zawsze je mieści. Emocje ulegają wahaniom. Tak na chłopski rozum – czy to naprawdę najlepszy czas na wprowadzanie gwałtownych zmian w życie psa…?

Po drugie – Ares nigdy nie zaznał szkolenia, a wiec i nie poznał możliwości WSPÓŁPRACY z człowiekiem. Wszystko, co dla niego cenne (pokarm, uwaga człowieka, zabawa), otrzymywał ot tak, “za darmo”. Jedzenie – podstawowy i najwygodniejszy motywator – kilka razy dziennie lądowało po prostu w misce. Pies nigdy nie musiał się starać o pokarm, wysilić się, by go otrzymać, nie musiał o ten pokarm zabiegać, nie nawykł do żadnych zasad podczas pobierania pokarmu. Niestety – jak większość szczeniąt – dostawał też tego pokarmu za dużo. Do tego sam często decydował, kiedy jeść, a kiedy nie jeść… Teraz – na pierwszej lekcji posłuszeństwa – podążanie za jedzeniem i wskazówkami człowieka jest dla Aresa czymś obcym, całkowicie nienaturalnym. Przez pół roku życia nie musiał sprostać żadnym wymaganiom, na drodze do kawałka karmy nie stały żadne przeszkody. A dziś musi wykonać coś konkretnego, by dostać jeden kęs… Choćby było to zadarcie nosa w górę lub obniżenie ciała na “waruj”. Woli zrezygnować, nie wziąć smakołyka wcale, bo psychiczny wysiłek (tak! podążanie za jedzeniem wymaga skupienia, skupienie to praca dla głowy) – nawet tak minimalny – w tej chwili go przerasta. Ares – przedstawiony przez właścicieli jako wiecznie głodny – po 3 minutach pracy tarci zainteresowanie smakołykami. Praca w motywacji pokarmowej staje się niemożliwa. Żeby ją wydobyć, należy uciec się teraz do sięgnięcia po uczucie głodu. Nie byłoby to konieczne, gdyby Ares od pierwszych dni dostawał jedzenie z rąk człowieka, ucząc się skupienia, przyzwyczajając się do zabiegania o każdą granulkę, chwalony za zaangażowanie. Nie byłby to dla małego pieska żaden dyskomfort, raczej ciekawa zabawa, tocząca się w atmosferze aprobaty przewodnika. Przewodnik chciał dla szczeniaka dobrze czekając z nauką… Lecz naprawdę utrudnił pracę sobie, trenerowi i przede wszystkim psu, stawiając mu po pół roku “beztroski” wymagania większe, niż młody pies chciałby przyjąć. Psa – podrostka oczywiście da się przyzwyczaić do współpracy, lecz zwlekając z wychowaniem tracimy to najważniejsze, szerokie “okno” w rozwoju psa, zatrzaskujące się z potem bezpowrotnie.

Po trzecie – przez kilka miesięcy Ares nauczył się już doskonale ignorować swojego właściciela. Jego pan co prawda go nie szkolił, ale przecież codziennie bez zastanowienia mówił do psa, odruchowo wołał, zakazywał, pokrzykiwał. Zazwyczaj głaskał za dużo (narzucając się psu) i nie wtedy, kiedy potrzeba. Smakołyków nie dawał, bo przecież za wcześnie na tresurę. Wymagań nie komunikował czytelnie, bo zwyczajnie nie potrafił (na kursie uczy się nie tylko pies). Swobody dał dużo, bo szczenię “musi nacieszyć się dzieciństwem”. W swoim przekonaniu niczego psa nie uczył. Ale Ares nauczył się, a jakże… że przewodnik (słowo to jest w tym przypadku zupełnie nieadekwatne) to istota może i sympatyczna, ale całkowicie niezrozumiała. To, co mówi i robi jest zupełnie bez znaczenia. Można ją ignorować, a raczej wręcz należy, bo przecież po co słuchać kogoś, kogo się nie rozumie? Czasem coś pokrzyczy i pomacha gazetą czy kapciem, ale w sumie łatwo tego uniknąć. Od czego ma się cztery sprawne łapy?

Po pół roku takiego życia pomysł na zwracanie uwagi na właściciela, podporządkowanie się jego woli, uważne słuchanie i obserwowanie go jest ostatnią rzeczą, jaka Aresowi przychodzi do głowy… Budowanie relacji z psem musimy zaczynać od pierwszego dnia pobytu w naszym domu! Psiego nastolatka naprawdę trudniej przekonać, że możemy być jego partnerem, którego zarazem powinien szanować. Kiedy dojrzewający pies pierwszy raz spotyka się z wymaganiami, często wybierze opór, który młodszemu szczenięciu zwyczajnie nie przyjdzie do głowy…

Po czwarte – i ostatnie – co robił młodziutki Ares przez cały ten czas, gdy “cieszył się dzieciństwem”? Głównie poznawał świat na własną łapę, korzystając na spacerach z niczym nie ograniczonej swobody, brykał z psami w parku, gonił liście i motylki, tropił fascynujące zapachy, pluskał się w kałuży. Zbiorczo – uczył się czerpać przyjemność ze środowiska. Co w tym złego? Nie byłoby nic, ale to niestety jedyne źródło rozrywki, jakie poznał Ares. Świat dla młodego psa stał się źródłem ekscytacji, tym większej, im był starszy. To poniekąd nakłoniło jego pana do udania się na szkolenie, bo spacerowa (czy nawet ogródkowa) beztroska zaczęła skutkować realnymi problemami – ciągnięcie i szarpanie na smyczy (głównie do psów), ucieczki, pogoń za samochodami, skakanie na przechodniów.

Pierwsza lekcja posłuszeństwa. Znika wysłużona smycz automatyczna (pojawiła się zwykła, dwumetrowa) i jak grom z jasnego nieba pojawia się propozycja, by na dłuższy czas Ares oderwał swoją uwagę od szerokiego świata, a przeniósł ją na przewodnika (czy trenera). Propozycja wydała się Aresowi tak niedorzeczna, że naturalnie ją zignorował. Jedzenie też – jak ustaliliśmy – nie okazało się wystarczająco interesujące. Zabawka przyciągnęła uwagę na krótką chwilę, bo jednak Aresowi łatwiej skupić się na wąchaniu trawy. To przecież jego główna rozrywka od miesięcy. W miejsce propozycji pojawiają się wymagania, a zaraz po nich ograniczenia – choćby najprostsze: Ares nie może ciągnąć na smyczy i iść tam, gdzie chce (właściciel pragnie nauczyć podrastającego owczarka chodzenia przy nodze). Dacie wiarę, że nawet to może okazać się ogromnym stresem dla młodego psa, który zawsze, ale to zawsze mógł ciągnąć tam, gdzie chciał? Znam półrocznego psa, który obsypał się nerwowym łupieżem tylko dlatego, że dopięto mu zwykłą nierozciągliwą smycz i przewodnik stanął w miejscu, nie podążając za ciągnącym zwierzęciem. Tylko tyle. Tak, to były pierwsze zajęcia w życiu temperamentnego psa… Owczarka. Najprostsze realne ograniczenie –
najprawdopodobniej pierwsze w jego życiu – przerosło młodziaka.

Zwlekając ze szkoleniem (czy wychowaniem, jak zwał, tak zwał) nie uszczęśliwisz swojego psa. Czytelne, nagradzane wymagania wobec szczenięcia nie są obciążeniem dla jego psychiki. Obciążeniem będą zasady i wymagania wprowadzone zbyt późno. Tu każdy tydzień (a co dopiero miesiąc) ma znaczenie. Szczenię nigdy nie jest za młode. Pierwsze miesiące wspólnego życia ze zwierzęciem to fundament, na którym buduje się całe późniejsze wspólne życie. Powinien być zbudowany solidnie, starannie i w przemyślany sposób. Inaczej… wszystko będzie się chwiało, albo i nawet się posypie…

Maja Dobrzyńska