Najczęstszą bolączką właścicieli psów, zaraz po braku reakcji na zawołanie, jest ciągnięcie na smyczy. Wystarczy rozejrzeć się wokół, rzucić okiem na spacerujących z psami i widać to jak na dłoni – większość psów ciągnie. Ciągną pieski małe, duże, te na szelkach, na obrożach i te w kolczatkach. Niektóre ciągną tak mocno, że wręcz się duszą lub uniemożliwiają właścicielowi normalny marsz. Problem jest tak popularny, że w sklepach zoologicznych dostępny jest cały przekrój akcesoriów, które zamontowane na psie mają podobno oduczyć go napinania smyczy (lub zwiększyć komfort psa i człowieka): dławiki, kolczatki, kantary, szelki ściskające psa pod pachami, szelki z zapięciem z przodu, szelki z miękką wyściółką, szerokie miękkie obroże, smycze z wyściełaną rączką… Ku rozczarowaniu psiarzy sprzęt ten rzadko spełnia obiecana przez producenta rolę, gdyż zazwyczaj po kilkudniowej poprawie psy konsekwentnie wracają do kłopotliwego nawyku. Prawda bowiem jest taka, że żaden sprzęt sam z siebie nie nauczy zwierzęcia określonego zachowania i do zmiany psiego nawyku potrzebna jest trochę szerzej zakrojona praca nad kształtem spaceru (w czym oczywiście zmiana „oprzyrządowania” również może pomóc).
Dlaczego pies ciągnie na smyczy?
Przyczyna ciągnięcia na smyczy jest bardzo prosta: pies ma z tego korzyść i nie ma nic ciekawszego do roboty podczas spaceru. Uczy się tego zazwyczaj podczas pierwszych przechadzek na smyczy podczas szczenięctwa. Zazwyczaj wygląda to tak: młody piesek zainteresowany światem chce do czegoś podejść. Do pachnącej kępki trawy, do człowieka, do psa, do piłeczki, do patyka. Napina więc smycz, a człowiek odruchowo podąża za szczeniakiem. Psiak dostaje jasny komunikat – chcesz dokądś dojść, napnij smycz, a opór ustąpi. Dodatkowo, spacer oferowany przez przeciętnego pana Kowalskiego wygląda tak, że stałym tempem przemieszcza się on ze szczeniakiem w wybranym kierunku. Co w tym dziwnego? – spyta Kowalski – przecież to jest właśnie spacer. Dodatkowo często odbywa się on tą samą trasą. Tak więc młody pies uczy się, że przechadzka polega na tym, że należy przemieszczać się przed siebie ze stałą prędkością i łatwo przewidzieć, dokąd się pójdzie dalej. To zawsze skutkuje napiętą smyczą. A każdy krok na napiętej smyczy utwierdza zwierzę w tym, że warto ciągnąć, bo wtedy idzie się dalej i zwiedza świat, toteż zachowanie to bardzo szybko utrwala się i wzmacnia.
Do wykształcenia się nawyku napinania smyczy w dużej mierze przyczynia się często sam właściciel. W ludzkim rozumieniu im krótsza, bardziej ściągnięta smycz, tym większa kontrola nad psem. Owijanie smyczy wokół dłoni, przyciąganie jej do siebie, podciąganie dłoni ze smyczą do góry lub do tyłu – te powszechne praktyki utwierdzają psa w tym, że uczucie napięcia na smyczy jest czymś naturalnym. Również smycze automatyczne – wciąż napięte – mogą mocno utrwalić niechciane zachowanie, szczególnie, gdy używane są ze szczeniakiem. Nie pozna on wtedy po prostu innego sposobu przemieszczania się niż poprzez pokonywanie oporu przy obroży/szelkach.
Pies ciągnie na spacerach, bo zwykle jest to jedyne jego zajęcie, jedyny sposób na uwolnienie rozpierającej go energii. Dla przeciętnego psa właściciel na drugim końcu smyczy jest najnudniejszym „elementem” środowiska. Popatrzmy na psy spacerujące po ulicy: jak wiele z nich choć raz obejrzy się na swojego przewodnika? Większość z nich zachowuje się, jak gdyby ciągnęła za sobą obojętny balast, nie człowieka. Jakakolwiek interakcja między psem i człowiekiem to widok bardzo rzadki. Psa interesuje wszystko, tylko nie przewodnik. Zwierzę nie ma najmniejszego powodu, by skupiać na nim swoja uwagę – wkoło naprawdę jest ciekawiej: zapachy, ludzie, psy, samochody, zwierzyna, zapachy, zapachy i jeszcze raz zapachy… Napinanie smyczy zawsze ma związek z brakiem skupienia na przewodniku i nadmiernym zainteresowaniem środowiskiem, często połączonym z ekscytacją.
Jak zaradzić ciągnięciu na smyczy?
Znając przyczyny problemu, możemy ustalić plan działania, który pomoże wyjaśnić psu, że można spacerować inaczej, niż wyrywając człowiekowi ręce z barków.
Przede wszystkim – ustalmy z psem, że ma do dyspozycji całą długość smyczy (najlepsza będzie ok. 2-metrowa, raczej dłuższa niż krótsza), ale ANI CENTYMETRA WIĘCEJ. Co to oznacza w praktyce? Nie skracajmy, nie zwijajmy, nie naciągajmy smyczy – trzymajmy ją za koniec, by jej długość była stała i pozwoliła psu oddalić się nieco od nas. „Masz całą smycz do dyspozycji.” – to pierwsza część umowy. Druga jest nie mniej ważna: „Ani centymetra nie wolno ci przejść na napiętej smyczy.” Jeśli chcemy oduczyć psa napinania smyczy, musi raz na zawsze stracić z tego korzyść. Jak wspomniałam wyżej, korzyścią jest możliwość dojścia w wybrane miejsce. I nieważne, czy miejscem tym jest posiusiana kępka trawy, łączka do biegania, drugi pies, spotkany domownik, kałuża, własny samochód. Jeśli pozwolimy pokonać psu opór smyczy w drodze do celu, utrwalimy niechciane zachowanie. Nieistotne, czy cel znajduje się pół metra czy 100 metrów od psa. Umowa brzmi: „Nie wolno ci ciągnąć NIGDY.” Tylko wtedy możemy czytelnie przekazać psu, o co nam chodzi. Jeżeli raz pójdziemy za ciągnącym psem, a raz mu na ciągnięcie nie pozwolimy, zrobimy mu tylko bałagan w głowie. Ważne: ciągnięcie to nie tylko sytuacja, gdy tracimy równowagę lub pies charczy, z trudem łapiąc powietrze. Za ciągnięcie uznajemy każdy stan napięcia na karabińczyku od smyczy.
Przestrzeganie tej umowy jest warunkiem koniecznym do zmiany zachowania psa, ale oczywiście warunkiem niewystarczającym. Co należy zrobić poza tym?
Sprawmy, by spacer przestał być tak bardzo przewidywalny dla naszego pupila. Zmieniajmy jak najczęściej trasę spacerów. Jeśli zwierzę wie, dokąd i którędy pójdzie, ciągnie przewidując trasę. Do parku, do ulubionych drzewek do posikania, do znajomego psa za płotem, do pani Jadzi z mięsnego. Jeśli zaskoczymy psa inną ścieżka spacerową, przewidywać nie będzie, a dodatkowo dostarczymy mu nowych, potrzebnych żywemu stworzeniu bodźców.
Zmieniajmy kierunek marszu. Niespodziewanie. Nawet co kilka kroków. Zmieniajmy tempo marszu. Większości psów służy zmiana tempa na wolniejsze niż zwykle. Zatrzymujmy się. Chodzi o to, by zmienić skojarzenie psa, że człowiek to ten tam z tyłu, który zawsze porusza się w jednym kierunku stałym tempem i nigdy nie inicjuje nic podczas przechadzki. Zmiany kierunku będą kluczową czynnością, początkowo najbardziej edukacyjną. Kiedy ruszymy nagle w przeciwną stronę do kierunku marszu, pies chcąc nie chcąc podąży za nami, zaskoczony niespodziewaną zmianą. Smycz ma pozostać długa, nie skracajmy jej, niech pies znajdzie się dalej od nas. Obejrzyjmy się na psa przez ramię, zachęćmy do kontaktu: cmoknijmy, klepnijmy się w nogę, powiedzmy jego imię, pokażmy smakołyk. Kiedy skieruje się ku nam, luzując smycz, jest to pora na entuzjastyczną pochwałę i pyszną nagrodę, podaną blisko nas. Dążymy do tego, by w psiej głowie powstało nowe skojarzenie: „Przy człowieku jest przyjemnie! Jeśli idę za nim, dostaję parówki! Nareszcie wykazał się jakąś inicjatywą!” Bardzo możliwe, że po kilku takich zmianach kierunku okraszonych pochwała i nagrodą, pies sam zacznie nawiązywać z nami kontakt: „Ej, masz tam jeszcze te parówki?” Dobra nasza! Jeśli tylko pies jest blisko i patrzy na nas – chwalimy i nagradzamy. Smakołyki początkowo mogą pojawiać się naprawdę często, dosłownie co kilka kroków i niech będą wyjątkowo apetyczne. Jeśli pies nie chce jeść na spacerze – prawdopodobnie musimy popracować nad motywacją na jedzenie, ale to inna historia.
A co wtedy, gdy po wzięciu smakołyka pies natychmiast idzie do przodu i napina smycz? Cóż, robimy kolejny niespodziewany zwrot… Początki takiej pracy mogą czasem sprawić wiele uciechy sąsiadom, bo nie tak rzadko zwroty potrzebne są co kilka metrów. Wracamy do naszej umowy z psem – „Nigdzie nie dojdziesz na napiętej smyczy, poruszamy się dalej tylko wtedy, gdy smycz jest luźna”. A smycz będzie luźna wtedy, gdy pies skupi się na nas. Oprócz nagród za przebywanie blisko nogi i podążanie za nami po zwrocie wplećmy w spacer inne urozmaicenia. Pies zna komendy takie jak „siad”, „leżeć”, „do mnie”, „zostań”? Potrafi jakieś sztuczki? Tak? Świetnie, wykorzystajmy je na spacerze! Nie zna? Pora go tego nauczyć! Lubi się bawić zabawką do przeciągania? Wyciągnijmy ją niespodziewanie z kieszeni i nagrodźmy kontakt psa z nami chwilą szaleńczej zabawy. Pokażmy mu, ile fajnych rzeczy może robić wspólnie z nami – choćby miało to być wspinanie się na murek, skok przez ławkę czy chwila głaskania w cieniu drzewa. Zajmijmy uwagę psa na tyle, by nasza osoba stała się atrakcją większą niż reszta świata. Pies zapatrzony w przewodnika nie ma powodu ciągnąć, bo nie ma interesu być daleko od niego.
Przy zmianie nawyków spacerowych lub przy nauce szczeniaka praca i zabawa z przewodnikiem powinny stanowić większość czasu na spacerze. Lepiej krócej, ale intensywniej. Nie oznacza to, że do końca życia będziemy musieli wyczyniać na ulicy dzikie wygibasy, nosić tonę smakołyków, zawracać i zatrzymywać się co pięć kroków. Taki kształt spaceru ukierunkuje psa na człowieka i ukształtuje jego emocje. Z czasem damy zwierzęciu więcej swobody i czasu wolnego, bo nauczy się, że zawsze warto trzymać się blisko właściciela i kątem oka obserwować, czy nie proponuje czegoś ciekawego. Stanie się tak jednak tylko wtedy, gdy KONSEKWENTNIE nie damy psu korzyści z ciągnięcia, NIGDY nie idąc dalej, gdy napina smycz.
Proponowany kształt spaceru, przynajmniej z początku, jest bardzo absorbujący, wymaga czasu, zaangażowania i dobrego nastawienia. Zdaję sobie sprawę z tego, że czas nie zawsze jest, może padać deszcz, boli nas głowa lub po prostu nam się nie chce. A z psem wyjść trzeba… Albo chcemy z początkującym psem pokonać szybciej jakąś dłuższą trasę. Albo rozproszenia przekraczają obecne możliwości psa lub nasze. Albo dziadek w żadnym wypadku nie ma ochoty się stosować do nowych zasad postępowania z psem… A pozwalanie na ciągnięcie raz na jakiś czas cofa naszą pracę dobre kilka kroków. Co wtedy?
Rozwiązaniem jest wprowadzenie psu różnego sprzętu spacerowego na dwie różne sytuacje. Ja proponuję zwykle obrożę na spacer „luźnosmyczowy”, taki z wymaganiami i pełnym zaangażowaniem przewodnika, a szelki na spacer, podczas którego nie możemy bądź nie chcemy być w 100% konsekwentni. Szelki i obrożę pies czuje na sobie całkiem inaczej, łatwo uczy się zasady: „Szelki – mogę ciągnąć, obroża – ani kroku na napiętej smyczy”. Coś na zasadzie rozróżnienia dla dziecka: spodenki dżinsowe są w gości i nie wolno wytytłać się w nich w piachu, natomiast jeśli ma się na sobie dres – wolno go wybrudzić i łazić po kałużach. Nie trzeba oczywiście przypominać, że uda się to tylko przy konsekwentnym podejściu.
To, co napisałam, jest na pewno niezbyt wygodne dla większości właścicieli psów, oznacza bowiem duże zaangażowanie podczas spaceru. Zabawa z psem, konsekwencja, zmiana własnych wieloletnich nawyków… to często za wiele. Wygodniej kupić kolczatkę, halter, lub machnąć ręką, że pies już i tak za stary, albo ta rasa tak ma… Poza tym jakoś łatwiej iść za psem i gadać sobie przez telefon, z koleżanką, palić papieroska czy patrzeć w niebo… Jasne, nikt nikogo nie zmusi do poświęcania psu uwagi. Ale wtedy prawdopodobnie pies poświęci jej człowiekowi jeszcze mniej, w poważaniu mając to, że ciągnie go za sobą na smyczy…
PS. Praca z psem opisana powyżej to oczywiście tylko program podstawowy, który nie zawsze wystarczy, jeśli pies wymaga intensywniejszego szkolenia. Utrudnienia bywają różne. Wyjątkowo mocno utrwalone ciągnięcie, zbyt duża ekscytacja (wymagająca wyciszenia w sytuacjach łatwiejszych niż spacer), mała motywacja na nagrody (wynik rozpieszczenia…), genetycznie uwarunkowana niska chęć współpracy z człowiekiem. Na każdego psa znajdzie się jednak sposób, warto zawsze poprosić o pomoc doświadczonego szkoleniowca.
Maja Dobrzyńska