Patryk i ja nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy któryś długi weekend wykorzystali jak większość społeczeństwa, czyli po prostu na leniuchowanie na jakiejś działce przy piwku i grillu. I choć regularnie obiecujemy sobie, że tym razem pojedziemy na jakieś „prawdziwe” wakacje, by oddać się tradycyjnemu wypoczynkowi, to oczywiście gdy okolice Bożego Ciała przyniosły ze sobą kilka wolnych dni, z szerokimi uśmiechami ruszyliśmy w stronę Czech. A cieszyła nas wizja spędzenia dwóch dni na treningach tropienia z Karolem Kovacem oraz trzech na seminarium z Martinem Plechackiem.
Po przyjemnej podróży przez piękne czeskie krajobrazy, zawitaliśmy do miejscowości Terlicko, gdzie bardzo tanim kosztem można przenocować, dobrze zjeść i napić się świetnego piwa w zajeździe o egzotycznej nazwie Country Club, a także wykąpać psy w przyległym jeziorze, zaś wieczorem posłuchać muzyki na żywo. Już tego samego dnia, po zakwaterowaniu, ruszyliśmy z Karolem na pierwsze treningi. Pogoda była trudna, bo upalna, z dość silnym wiatrem. Struchleliśmy nieco, gdy zobaczyliśmy, jaki teren na tropienie wybrał dla nas Karol: bardzo suche łąki z „długą” na 3 cm rzadką trawą, na twardej glebie, z małymi plackami nie zebranego siana. W naszym pojęciu już dla Aiaxa – wprawionego w śladzie IPO 3 – było to wyzwanie, a co dopiero dla mojego Falca, który w tej konkurencji dopiero raczkuje. Okazało się, że pod okiem Karola oba psy poradziły sobie lepiej, niż moglibyśmy przypuszczać. Była to cenna lekcja szczególnie dla mnie – nauczyłam się deptać ślad zupełnie inaczej niż do tej pory, a różnica – choć pozornie niewielka – bardzo ułatwiła pracę mojemu psu. Efekt był widoczny natychmiast. Przekonałam się ponadto, że szczeniak jest w stanie dobrze pracować na moim zdaniem trudnym podłożu, na którym sama nigdy nie zdecydowałabym się z nim na razie trenować.
Kolejnego dnia Karol zaskoczył nas zmianą terenu na o wiele bardziej przyjazny dla psiego nosa – łąki nieco bardziej wilgotne, z krótką lecz zielona trawą. Po zaprawie poprzedniego dnia psy nie miały na tym podłożu żadnego problemu z wąchaniem, ich praca była o wiele pewniejsza. Falco zrobił nawet gładko swoje pierwsze w życiu załamanie, pokazując mi, że naprawdę powinnam bardziej ufać już jego noskowi. Widząc efekty treningów, Patryk za namową Karola ułożył Aiaxowi krótka prostą… na wąskim pasie trawy na środku drogi i z niedowierzaniem patrzyliśmy, jak pies i tam pewnie tropi. Pokazało nam to, że nie należy bać się raz na jakiś czas bardzo trudnych warunków, że pozwalają one psu lepiej się rozwijać. Przypominało nam to treningi obrony z Marko Koskensalo, który twierdził, że właśnie trudny, twardy rękaw pozwala poprawić jakość chwytu, i podawał go często już początkującym psom.
Mieliśmy też przyjemność obserwować pracę młodego psa Karola – czarnego owczarka Kodiego. Ten dziesięciomiesięczny młodziak pokazał nam, jak powinien tropić pies mistrza. Niezwykle skupiony, węszył tak intensywnie, że słychać go było pewnie w promieniu kilometra. Mimo ogromnej pasji był też niemożliwie dokładny – nie zostawił nawet jednego smakołyka – a były to pojedyncze, maleńkie kuleczki suchej karmy. Jeśli w tym wieku potrafi robić tak trudne ślady (łuki, kąty ostre, ślady dwukilometrowe z parokrotnym przejściem przez asfalt…), to strach myśleć, co pokaże za dwa lata.
Dwa dni z Karolem, intensywne i rozwijające, zmęczyły i nas, i psy. Wieczorem odpoczywaliśmy zarówno my – relaksując się przy zimnym czeskim piwie, jak i zwierzęta – zażywając kąpieli w jeziorze.
Następnego dnia, wypoczęci, z samego rana, wyruszyliśmy w kierunku Pragi, by po kilku godzinach podróży dotrzeć do małej wioski Volenice, gdzie odnaleźliśmy… raj na Ziemi. Rajem owym (przynajmniej w naszych oczach) okazał się ośrodek kynologiczny Dog Center AJAX, gdzie miało odbyć się seminarium z Martinem Plechackiem.
Niespodziewanie wyłaniający się zza budynku a’la PGR (działająca obora pełna ciekawskich, zadbanych byczków), uderzył nas swoim profesjonalizmem, jakiego próżno szukać póki co (i pewnie jeszcze przez długi czas) w Polsce. To, że był tam ogrodzony, duży, równy (na ile pozwala pagórkowaty krajobraz tych okolic) plac szkoleniowy, z krótką, idealnie skoszoną trawką, wyposażony w przeszkody i kryjówki – to mogło zdawać się oczywiste. To, że obok stały nowoczesne kojce i kryta hala do treningów zimowych oraz dla psów policyjnych (treningi we wnętrzach pełnych mebli itp.) – to też zrozumiałe. Ale chwilę po naszym przyjeździe właściciel powitał nas gościnnie i zaprowadził do części hotelowej, gdzie mieliśmy zostać zakwaterowani. Okazało się, że ośrodek dysponuje kilkunastoma pokojami – schludnymi, zadbanymi z czystymi łazienkami. W łazienkach małym szokiem okazały się ręczniki naszykowane dla gości – każdy z naszytym małym logo Dog Center Ajax… niby taki szczegół… a jakie wrażenie. Zakwaterowanie było wliczone w i tak niewygórowaną cenę seminarium. Prócz pokoi w budynku znajdowała się duża jadalnia, gdzie trzy posiłki dziennie (w cenie seminarium) przygotowywał kucharz w pełnym kucharskim rynsztunku. Kiedy rozlokowaliśmy się i zeszliśmy zwiedzić centrum, właściciel obiektu, Roman, zaproponował nam kawę, herbatę i chłodne napoje, prowadząc do kolejnego przytulnego budynku, który okazał się być… barem, czy też małym pubem, z tarasem i dużymi oknami z widokiem na plac szkoleniowy. Wskazano nam pełniutką lodówkę, gdzie zestaw napojów (z zimnym butelkowanym Budweiserem na czele) okazał się być do naszej swobodnej dyspozycji przez całe seminarium – bez dodatkowych opłat.
Rano kolejnego dnia, po śniadaniu, rozpoczęła się teoretyczna część seminarium dotycząca posłuszeństwa. Martin mówił wyłącznie po czesku, co było dla nas – jedynych Polaków – dużym utrudnieniem, ponieważ niestety nie można było z nikim porozumieć się po angielsku. Między bajki można włożyć stwierdzenie, że Czech z Polakiem zawsze się dogadają. No, fakt, że z pewnością lepiej niż Polak z Finem… Wytężając słuch i pilnie wpatrując się w każdy ruch warg Martina, zdołaliśmy zrozumieć większość tego, o czym opowiadał, jednak pozostał niedosyt, bo z pewnością umknęło nam wiele ważnych szczegółów. A było czego żałować, gdyż Martin wyczerpująco opisywał etapy nauki praktycznie każdego z ćwiczeń w posłuszeństwie, począwszy od pracy ze szczeniakiem. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawostek i zdecydowanie dużo wynieśliśmy zarówno z wykładu o posłuszeństwie, jaki o obronie, który Martin zaplanował na przedpołudnie kolejnego dnia.
Popołudnia zarezerwowane były natomiast na pracę praktyczną z psami. Mieliśmy okazję obserwować dobrych przewodników z różnymi psami – były tam owczarki, maliniaki, dobermany (bardzo fajne użytkowo psy, jakich próżno szukać w Polsce) i jeden rottweiler, zarówno szczeniaki, psy młode, jak i bardziej zaawansowane.
W treningach posłuszeństwa bardzo podobało nam się to, jak bardzo Martin dba o emocje, jakie przewodnik powinien przekazywać psu – głównie podczas motywowania i pochwał. Bardzo ważne jest dla niego – podobnie jak dla nas – by pies podczas ćwiczeń miał zawsze „czystą głowę”, wiedział, w co kanalizować popęd. Martin nie toleruje – jak mawiał –„burdelu” w psich emocjach, co bardzo do nas przemawia, gdyż również naszym zdaniem tylko wtedy praca w wysokim pobudzeniu jest dla psa komfortowa.
Patryk nie trenował z Aiaxem posłuszeństwa (zależało mu na większej ilości wejść z obrony), natomiast ja dostałam cenne wskazówki odnośnie nauki aportowania, a także zostałam uspokojona odnośnie pozycji Falka podczas chodzenia przy nodze (jak ognia boje się wyprzedzania, ale Martin kilkukrotnie zapewnił mnie, że jest OK). Porównał też mojego młodziaka do jego ojca, Auzzy’ego – podobno bardzo mu go przypomina z lat młodości. Każdy, kto zna Auzzy’ego, może się domyśleć, jak miło było mi to słyszeć.
Treningi obrony rozpoczęły się drugiego dnia po obiedzie. Martin okazał się bardzo wymagającym pozorantem. Początkowo bardzo mocno obciążał psy, zmuszając je do intensywnej pracy, co dało efekt na kolejnych wejściach – zwierzęta już wiedziały, że z tym panem żartów nie ma i trzeba wziąć się do roboty. Nie tolerował też żadnej niesubordynacji ze strony psów, bardzo kręcił nosem na wspomniany już „burdel” w psich emocjach, obecny przy próbach opanowania psa przez przewodnika lub przy odbieraniu łupu. Duże wymagania ze strony pozoranta zaskoczyły i naszego Aiaxa, co świetnie się przydało do oddalenia Diabła od pozoranta w kryjówce i podczas pilnowania. Wyraźnie szanował Martina, co do tej pory z tym twardym psem było bardzo trudne do uzyskania. Falko świetnie się spisał podczas swoich dwóch treningów, jak zwykle pokazał znakomite chwyty, nie miał problemów z obciążeniem w postaci okrzyku i zamachu pałką podczas wejścia w rękaw. Martin wprowadził mu już nawet pierwsze elementy posłuszeństwa w obronie (siad przy nodze z patrzeniem na pozoranta przed wejściem). Mieliśmy też okazję obserwować pierwszy trening obrony z naprawdę młodziutkim szczeniakiem owczarka – Martin bazuje w takiej pracy na popędzie obrony, wzmacniając pewność siebie pieska przez balansowanie między obciążaniem i oddalaniem się od niego. Na takim treningu pies nie dostaje żadnego łupu, dużą rolę odgrywa natomiast przewodnik, od którego Martin wymaga pełnego wyczucia działania – by wesprzeć psa, ale jednocześnie go nie zdekoncentrować i nie pozwolić mu na ewentualne unikanie sytuacji. Martin w ogóle przykładał dużą wagę do prawidłowego działania przewodnika podczas treningów, mało kto uniknął krytycznych uwag, w związku z tym szczególnym wyróżnieniem była dla nas uwaga Martina, że bardzo podoba mu się nasza praca z psami.
Seminarium skończyło się dla nas zdecydowanie za szybko, zaprawione kropelka żalu, że bariera językowa nie pozwoliła do końca skorzystać z wiedzy, jaką miał do przekazania ten świetny zawodnik, nie tylko na wykładach i treningach, ale też podczas wieczornych rozmów przy piwku. Mimo to skorzystaliśmy tak dużo i spędziliśmy tam tak świetny czas, że z pewnością bez wahania zdecydujemy się na udział w kolejnej takiej imprezie.