W tydzień po zakończeniu mistrzostw świata FMBB nadchodzi czas na podsumowanie imprezy. Przywiezione z niej obrazy i wspomnienia są jeszcze dość żywe, a jednocześnie można już na nie spojrzeć z pewnego dystansu i ocenić krytycznym okiem.
BLASKI
- Niech wygra najlepszy!
Po ostatnich mistrzostwach świata FCI w Czechach z osobą mistrza świata wiązało się uczucie sporej konsternacji. Wydawało się bowiem, że pary prezentujące tak ciężkie i toporne posłuszeństwo jak Jozef Adamuscin i Chris spod Lazov nie mają dziś szans na wynik w okolicach stu punktów, a tym samym na zwycięstwo w całych zawodach, ale duńska sędzina, Lene Carlson, uważała inaczej. W Finlandii konsternacji nie było. Żadne z najlepszej dwójki – ani Mia Skogster, ani Petr Foltyn – nie znalazło się na szczycie przypadkowo i każde pokazało coś, co warto pamiętać: Petr niezwykle energicznego, mocnego i agresywnego psa (od Chrisa spod Lazov odróżniało go to, że cechy te pokazał również w posłuszeństwie), a Mia idealną harmonię w posłuszeństwie i techniczny kunszt w obronie. Jedyne zastrzeżenie co do kształtu ścisłej czołówki można mieć do oceny trzeciego Roberta Paraka, ale o tym pisałem już dość obszernie w innym miejscu.
- Sędziowanie
Mimo dwóch wyraźnych wpadek wiążących się z osobami wspomnianego już Roberta Paraka oraz Martina Plechacka (o nim również już pisałem) sędziowanie trzeba ocenić bardzo dobrze, zwłaszcza gdy zestawi się je z tym, co widzieliśmy w Rudnicach. Każdą konkurencję oceniała dwójka sędziów, a w finale aż czwórka, co mimo wszystko zmniejsza ryzyko przypadkowości czy uznaniowości. Arbitrzy fachowo zwracali uwagę na istotne elementy (smutne albo mało energiczne psy nie miał tam czego szukać) i sprawnie wychwytywali błędy lub niedozwoloną pomoc, pointując występy szczegółowym, acz nie rozwlekłym komentarzem. Warto nadmienić, że praktycznie wszyscy sędziowie na tych zawodach to aktywni zawodnicy (i to z najwyższej międzynarodowej półki, jak Martin Pejsa, Pierre Walstroem czy Edgar Scherkl), co pełen naiwności pozostawiam pod rozwagę wszystkim tym, którzy w naszym pięknym kraju tak ochoczo wyciągają ręce do kart ocen. Niestety, nikt z naszych sędziów nie pofatygował się na tę imprezę, by podpatrywać sędziowskie i zawodnicze trendy i nowinki. A szkoda, bo potem po raz kolejny na odprawach przed krajowymi zawodami IPO do znudzenia będziemy wysłuchiwać, jakim to karygodnym błędem jest podwójna komenda przy odwołaniu psa z namiotu, tutaj dziwnym trafem bez konsekwencji wydawana przez bodaj połowę zawodników. Nasi sędziowie to zresztą swego rodzaju przeciwieństwo celebrytów, bo są znani z tego, że… są nieznani – gdy 4 lata temu na mistrzostwach świata FCI w Haamenlinie zagaiłem nie kogo innego jak Pierre’a Walstroema właśnie, jego pierwszą reakcją było: „Z Polski? Dlaczego nikt od was nie jeździ na seminaria dla sędziów?”.
- Czeska drużyna
Nasi południowi sąsiedzi drużynowo zajęli trzecie miejsce, ale pod względem organizacji i ducha zespołu to bezsprzecznie im należy się złoty medal. Jednolite stroje, pomalowane twarze, samochody z logo zawodów, a nade wszystko znakomita współpraca budziły zazdrość i najwyższe uznanie. Gdy ktoś z Czechów rozpoczynał występ, zawsze jedna osoba pomagała mu przy wejściu na płytę i schodzeniu z niej, druga go filmowała, a reszta dbała o to, by wszyscy na trybunach wiedzieli, że na boisku znajduje się ich reprezentant. Ciekawa historia wiąże się również z moim treningiem obrony przed występem. Jak wiadomo, przyjechałem do Finlandii bez pozoranta, więc postanowiłem poszukać wsparcia u naszych południowych sąsiadów. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak: „Nie ma sprawy. Ten jedzie na ślad, ten ma posłuszeństwo, ten jest kontuzjowany, więc zapozoruje ci tamten”. Innymi słowy Czesi wzięli pierwszego z brzegu (nie mylić z najgorszym!) członka swojej ekipy i ten po krótkiej rozmowie zrobił mi dokładnie taki trening, jakiego potrzebował pies. By mieć taki wybór w Polsce, trzeba by zjechać cały kraj, a i tak bez gwarancji jakości. Z tego miejsca dziękuję Michałowi Rechakowi za trening (to on był tym „pierwszym z brzegu Czechem”), zaś Agnieszce Tomanek i Romanowi Matlochowi za skuteczny lobbing.
CIENIE
- Organizacja
Ten temat przewijał się już w moich relacjach, ale nie sposób tutaj do niego nie wrócić. Nie spotkałem się jeszcze z imprezą tej rangi (a nawet rangi dużo niższej), na której nic, ale to absolutnie nic nie było oznakowane. W tym przypadku było to o tyle bardziej istotne, że dla przeciętnego użytkownika drogi z kręgu kultury indoeuropejskiej poruszającego się z prędkością 40 km/h fińskie nazwy różnią się od siebie tylko tym, że jedna ma metr, a druga półtora metra długości. Nieoznakowany był również dojazd na parking dla zawodników IPO już na terenie kompleksu sportowego, a że kompleks był to duży, a na parking wiodły leśne dróżki nieobjęte dostarczoną przez organizatorów mapką, dotarcie tam nie było wcale łatwe. Gdybym nie sprawdził dokładnie trasy poprzedniego dnia, pewnikiem spóźniłbym się na swój występ w posłuszeństwie. O zamieszaniu z terenami na ślady już pisałem – naprawdę nie jest moją sprawą, że gospodarzowi ktoś podeptał nie to pole, co trzeba, więc tłumaczenie organizatorów, że i tak jest nieźle, bo zaraz możemy stracić również tereny na zawody, mało mnie interesuje. Chyba nie wymagam zbyt wiele, chcąc móc – jako zawodnik – skupić się tylko na jak najlepszym przygotowaniu do startów. Oczywiście partyzantka z szukaniem stadionu, parkingu a potem terenu na trening śladu (takiego, by nikt mnie tam nie przyłapał) nie miała żadnego wpływu na mój wynik, ale niesmak pozostaje. Podobnie jak po największej kpinie imprezy, czyli „ceremonii” losowania, ale o tym już wspominałem.
- Mój występ
Brak oceny bardzo dobrej, awansu do pierwszej dwudziestki, a nawet poprawy w stosunku do wstępu na FCI w Czechach każą mi zapisać ten występ po stronie minusów. Uzyskałem 269 punktów, a zatem zaledwie o punkt więcej niż w Rudnicach i zająłem 34. miejsce, tak więc gdyby do stawki dodać jakieś 15 owczarków niemieckich, to i lokata byłaby podobna. Wielu ludzi, którzy mnie znają i trenują ze mną, zżyma się, że nie potrafię dostrzec plusów. To nie jest tak. Obraz pracy mojego psa na śladzie i w posłuszeństwie naprawdę jest na najwyższym światowym poziomie i bardzo miło się słucha, gdy tak znakomici zawodnicy i szkoleniowcy jak Martin Pejsa, Pierre Walstroem i Edgar Scherkl podchodzą do mnie po występie i komplementują mnie i Aiaxa, ale są to tylko nagrody pocieszenia, a te zarezerwowane są – jak wiadomo – dla przegranych lub co najwyżej średniaków. To prawda, że Aiax na śladzie zrobił błąd, jaki zdarza mu się raz na 20 treningów. Co z tego? Robertowi Parakowi taki błąd zdarza się raz na 50 treningów i dlatego to on miał 100 punktów. To prawda, że w posłuszeństwie miałem taki sam wynik jak Mia Skogster. Co z tego? Ja wspiąłem się na swoje wyżyny, a jej zdarzyła się wpadka, którą już w następnym występie poprawiła. Wiem, że gdybyśmy pokazali 80% a nie 50% tego, co na treningach, wyniki w A i C byłyby dużo lepsze. Ale to właśnie to „gdyby” odróżnia piękne porażki od pięknych sukcesów. Oddzielnym tematem jest obrona. 86 punktów, które uzyskaliśmy, to jest mniej więcej to, na co nas w tej konkurencji stać, a każdy punkt więcej to dzieło przypadku i szczęścia.
PODRÓŻE KSZTAŁCĄ
Co by nie mówić o moim występie, na pewno wraz z Mają wróciliśmy z Finlandii bogatsi o bardzo cenne doświadczenia. Możliwość ujrzenia własnego startu na tle najlepszych zawodników na świecie oraz podpatrywanie ich w różnych sytuacjach – podczas oficjalnych i nieoficjalnych treningów, rozgrzewki, schodzenia z płyty – bardzo wiele uczą.
Nie wolno również zapominać o uroku i specyfice samej Finlandii, które tworzyły tło całej naszej przygody. Choć nie mieliśmy ani chwili czasu na zwiedzanie, kilka rzeczy mocno rzuciło nam się w oczy. Przede wszystkim ceny. Finlandia jest krajem bardzo drogim jak na kieszeń przeciętnego Polaka. Ceny żywności są podobne do polskich, tyle że liczone są w euro. I tak np. za najtańszą wodę mineralną (1,5l) przychodzi zapłacić ponad 6 złotych (jeśli ma się szczęście; zwykle jest to około 8 zł), podobnie kosztuje chleb i symboliczna porcja twarożku, którym można by ten chleb posmarować. Za benzynę trzeba zapłacić ok. 6,50-7 zł, gazu natomiast nie ma prawie nigdzie, a gdy się go już znajdzie, okazuje się, że do jego zatankowania potrzebna jest specjalna karta. Skoro już o jeździe samochodem mowa, to Finom raczej się nie spieszy. Mało kto jeździ szybko i mało kto korzysta z lewego pasa – jeśli jezdnia ma dwa pasy ruchu w tym samym kierunku, a na światłach na prawym pasie czeka już ciężarówka i kilka samochodów, to można być niemal pewnym, że i kolejny ustawi się za nimi, choć lewy pas jest całkowicie pusty. No i przez tydzień pobytu tam ani razu nie słyszałem dźwięku klaksonu. Z wrażeń estetycznych: Finki to przeważnie ładne kobiety o blond włosach i delikatnej urodzie, natomiast standardowy Fin reprezentuje jeden z dwóch typów: albo wygląda jak z lekka pucołowaty i rumiany muminek, albo jest łysy (ew. długowłosy, mile widziane warkoczyki), wytatuowany, nosi kolczyki, brodę w szpic i wygląda jak żywcem wyjęty z deathmetalowej kapeli.
Sama Finlandia to kraj ujmujący czystym powietrzem, wybujałą zielenią mieszanych lasów oraz nostalgiczną szarością nieba i jezior. Najbardziej zaskakującym i niezwykłym doświadczeniem był dla nas był dzień polarny – nie spodziewaliśmy się, że zaledwie 30 kilometrów na północ od Helsinek o tej porze roku przez całą dobę będzie jasno. Północnym spacerom z psami przy świetle umożliwiającym czytanie książki i cichym szumie jasnych niczym niebo fal jeziora towarzyszyło niesamowite, wręcz bajkowe uczucie odrealnienia.
PODZIĘKOWANIA
Na koniec jeszcze raz muszę i pragnę wspomnieć o panu Jacku Sikorze i firmie Vitberg, którzy udzielili mi bezinteresownego wsparcia finansowego w tym kosztownym wyjeździe, oraz o Staszku Orle z hodowli Marshall Dogs, który umożliwił mi kontakt z panem Jackiem i szepnął mu kilka dobrych słów o mnie. Tacy ludzie pozwalają wierzyć, że miłość do tego, co się robi, prędzej czy później otwiera różne drzwi. Dziękuję.
Patryk Krajewski