Drugi dzień przyniósł dobre wieści – po kontuzji Aiaxa nie ma już śladu. Na żadnym ze spacerów Diabeł nie zdradzał już objawów bolesności, toteż możemy się skupić już tylko na treningach i występie. Trening posłuszeństwa przebiegł dziś bardzo przyzwoicie – chodzenie przy nodze równe i w bardzo dużej motywacji, skok przez metrówkę lekki i wyciągnięty, palisada zaliczona bez problemów (to pierwszy trening Aiaxa na palisadzie w tym roku!). Jedyny powód do niepokoju dają mi pozycje w marszu, w których jakiś miesiąc temu Aiax znów zaczął kombinować. W poprowadzeniu go w tym elemencie nie mogę sobie pozwolić na najdrobniejszy nawet błąd. Po południu zrobiliśmy również trening obrony. Brak własnego pozoranta na tej rangi imprezie ma też swoje plusy, bo można namówić do pozorowania np. takiego Ivana Balabanowa (jednego z najlepszych zawodników i instruktorów IPO na świecie). Ivan bez problemów zgodził się na trening, na którym przerobiliśmy prawie cały schemat obrony, nagradzając psa w każdym elemencie.
Niestety, w kwestii treningu śladów nic się nie zmieniło – dopiero ponadgodzinna interwencja w sekretariacie z mojej strony z rana, a po południu również ze strony drużyny austriackiej przyniosła rezultat i pod wieczór poinformowano nas, że mamy pola treningowe jakieś 40 kilometrów od miejsca zakwaterowania. Równie spektakularną klapą okazało się losowanie. Rozumiem, że IPO jest sportem na tyle niszowym, że ponad 95-ciu procentom osób te trzy literki nie mówią absolutnie nic, ale skoro organizuje się mistrzostwa świata, to można chyba zadbać o tak elementarne kwestie jak porządek i należyta oprawa. W Tuusuli natomiast reprezentantom swoich krajów przyszło zasiąść przy bezładnie poustawianych i nieoznaczonych stołach, a kilkunastu zawodników musiało wydobyć z kanciapy jakieś stare taborety, bo miejsc nie starczyło dla wszystkich. Nikt nie pofatygował się nawet, by odczytywać wylosowane numery startowe podchodzących zawodników, ani w ogóle wydukać cokolwiek poza nazwami poszczególnych krajów, przez co zarówno początek jak i koniec „ceremonii” przebiegły właściwie niezauważenie – pośród monotonnego gwaru rozmów i wszechobecnego zapachu kawy. By z relacji tej imprezy nie zrobił się jakiś paszkwil, obiecuję, że do zakończenia imprezy nie będę już wspominał o organizacji. Ograniczę się tylko do stwierdzenia, że osiągnęła ona niestety taki poziom, który zaczyna odbierać pełną możliwość przeżywania tego święta.
A święto trwa właśnie od dziś. Rozpoczęta punktualnie o 17:00 ceremonia otwarcia wyszła wcale nieźle – było krótko, barwnie i dynamicznie, a to dzięki przygrywającemu z głośników motywowi z „Piratów z Karaibów” i różnorodnym barwom narodowym, które powiewały nad głowami uczestników pochodu i w które przystrojeni byli dwu- jak i czworonożni zawodnicy. Nasza trzyosobowa reprezentacja (ja w IPO plus Agnieszka i Agata w obedience) należała do najmniej licznych na imprezie, toteż postanowiliśmy zrekompensować to największą na stadionie flagą, którą dzielnie wymachiwał nasz równie dzielny chorąży, Szymon. Słowem – zaczynamy. W czwartek o 15:45 mamy z Aiaxem ślad, w piątek o 7:30 posłuszeństwo, a w sobotę o 12:58 obronę.