Gdy losowo wybranego właściciela psa spytamy o umiejętności, jakie opanował już jego pies, usłyszymy najpewniej, że umie siadać, a w następnej kolejności, zawsze, obowiązkowo… podawać łapę. Podawanie łapki zdaje się być umiejętnością wprost niezbędną do udanego życia z pupilem. Nie przywołanie, nie warowanie, nie aportowanie, nie zostawanie… ale podawanie łapy, najlepiej zaś dwóch, na zmianę. Zastanawiające, czemu akurat na komenda jest wśród psiarzy tak popularna.
Bardzo możliwe, że chęć „podania ręki”, przywitania się przez ujęcie prawicy, jest po prostu czymś naturalnym dla ludzi jako naczelnych. Podobnie można pewnie wytłumaczyć nieszczęsne wyciąganie rąk do obcego psa przy zapoznaniu z nim.
Oczywiście, sztuczka pod tytułem „przybij piątkę” może być jedną z wielu, jakich warto nauczyć swojego pupila. Lecz gdy rozpoczynamy pracę z psem i jego początkującym przewodnikiem, często musimy rozczarować tego drugiego, prosząc, by chwilowo zaprzestał ćwiczeń pod tytułem „…łapa, łapa, łapa!!!”. I oczywiście natychmiast spieszymy z uzasadnieniem.
Powodem są emocje, jakie zwykle towarzyszą psu przeciętnego psiarza podczas nauki i wykonywania tej komendy. Niekoniecznie właściwe, dobre dla psa, dla relacji zwierzęcia z jego człowiekiem. Co za tym idzie – nie bardzo pomocne w osiągnięciu tzw. posłuszeństwa.
W większości przypadków jakie obserwujemy, psu podającemu łapę towarzyszą dwojakie emocje. Bywa bądź mocno speszony, bądź głupio podekscytowany.
Pierwsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy pies czuje się niekomfortowo z powodu pozycji, jaką zajmuje człowiek podczas nauki dawania łapy: z twarzą na poziomie pyska pupila (lub nad nim), w bardzo bliskim dystansie, „oko w oko”. Do tego dodajmy nachalne wykrzykiwanie „Łapa! Łapa! No podaj łapkę!” – co za stresująca sytuacja dla wrażliwszego psa! Wynikiem tego dyskomfortu jest zwykle przekrój sygnałów uspokajających, jakie wysyła człowiekowi zwierzę – odwracanie głowy, oblizywanie się, mruganie, ziewanie… i w końcu uniesienie łapy, którą uszczęśliwiony skutecznością szkolenia przewodnik ujmuje z radością.
Inna grupa psów będzie się mocno ekscytować taką bliskością człowieka, który najwyraźniej czegoś od niego chce, i wynikiem tego pobudzenia, doprawionego frustracją („Co to znaczy, do diabła, to „Łapa!!! Łapa!!!” ???), będzie wymachiwanie łapami – znów cel szkolenia został osiągnięty…
Natomiast najważniejszym celem wyszkolenia, jakiego oczekuje przeciętny przewodnik, powinno być nauczenie psa panowania nad emocjami i czerpania przyjemności ze współpracy z człowiekiem.
Oba powyższe obrazki nijak się mają do tego celu. Wbrew pozorom trudniej psu nauczyć się spokojnego siadu i skupienia na człowieku przez czas dłuższy niż kilka sekund, niż dawania łapki – obowiązkowo prawej i lewej. I ta umiejętność – spokojny siad lub warowanie, będzie dla przeciętnego czworonoga bardziej edukacyjna, a dla jego właściciela przydatna. Bowiem większość problemów, z jakimi zgłasza się psiarz szukający pomocy, wynika w dużej mierze z nieumiejętności psa panowania nad emocjami i zbyt dużego, źle skanalizowanego pobudzenia: skakanie na ludzi, ciągnięcie na smyczy, rzucanie się na psy, szczekanie, pogoń za rowerzystami czy zwierzyną itd.
Warto więc podjąć większe wyzwanie i zabrać się początkowo za naukę stabilnego siadu w każdych warunkach, pobudzanie psa zostawiając sobie na ćwiczenia radosnego przywołania, bądź zabawy zabawką. Na sztuczki zawsze będzie jeszcze czas!
Maja Dobrzyńska