19-22 września to najważniejsza w tym roku data dla wszystkich zawodników i pasjonatów IPO, bowiem w tych właśnie dniach, w czeskich Rudnicach nad Labem odbyły się 23. Mistrzostwa Świata FCI IPO. Najważniejsza impreza sportowej kynologii cieszyła się tym razem dużym zainteresowaniem Polaków, niekoniecznie bardzo blisko związanych z IPO – w końcu Czechy to nie tylko dogodna, bliska lokalizacja, lecz również gwarancja organizacji na najwyższym poziomie. Miał więc kto kibicować i było komu kibicować, bowiem po raz kolejny wystawiliśmy pełny, 5-osobowy skład. Poza tym, zawsze pozostaje podziwianie najlepszych zawodników na świecie, przybyłych w liczbie 127 z 36 państw z całego globu.
Wyłonieniu polskiej kadry na tę imprezę bardzo długo towarzyszyła niepewność, bowiem dopiero na początku sierpnia, po ostatnich krajowych zawodach przed mistrzostwami wyznaczeni zostali – a to i tak nie do końca oficjalnie – zawodnicy, którzy mieli dołączyć do aktualnego mistrza Polski, Dariusza Kowalskiego. Cóż – lepiej późno, niż wcale. Koniec końców reprezentację naszego kraju tworzyli: wspomniany już Dariusz Kowalski, aktualny Mistrz Polski z maliniaczką Javelin de Alphaville Bohemia, najlepszy zawodnik Pucharu Polski sezonu 2012/2013, Dariusz Kmiecik z owczarkiem niemieckim Xantorem Equidius, oraz trójka najlepszych zawodników IPO w tym roku: Błażej Wojtowicz z Aquentinem z Kurimskieho Haje, Michał Majcher z Oskarem Red Dot i ja z Aiaxem, czy też – jak wolą papiery – z Baybaro od Dorrinky (wszystko maliniaki).
Do Czech wyruszyliśmy z Mają w poniedziałkowe przedpołudnie, by nie musieć się spieszyć przed zaplanowanymi na wtorek oficjalnymi treningami. Na miejsce zakwaterowania wybraliśmy – podobnie jak reszta polskiej ekipy – kemping Brożany nad Ohri, leżący jakieś 10 kilometrów od Rudnic i pamiętający jeszcze czasy socrealizmu. Na szczęście obok niewątpliwych walorów historycznych ośrodek oferował jeszcze zaciszność odludnej, zielonej okolicy oraz możliwość zabrania psów do domku, co nie było bez znaczenia dla należytej regeneracji po ciężkich treningach. Zaletą Brożan była również bliskość rozległych i łatwo dostępnych pól z ciężką, lepką gliną, co znacznie ułatwiało zaplanowanie treningów tropienia.
Wtorek był już tak naprawdę pierwszym dniem zawodów. Z samego rana ułożyłem Aiaxowi ślad na wspomnianej glinie, a potem śniadanie i wyjazd do Rudnic, gdyż około południa czekała nas rejestracja i kontrola weterynaryjna, a o 14 oficjalny trening. Przed dotarciem na stadion zrobiliśmy jeszcze mały rekonesans miasteczka i mogliśmy już na dobre oddać się atmosferze zawodów. Uwielbiam gwar różnych języków, pstrokatość reprezentacyjnych strojów i wszechobecność stoisk z akcesoriami do treningów zmieszaną z zapachem pieczonej kiełbasy, a nade wszystko uwielbiam wokół siebie widok dziesiątek psów, z których ledwie jeden na kilkadziesiąt to przedstawiciel rasy innej niż owczarek niemiecki czy belgijski. Uwielbiam, bo są to właśnie tego rodzaju doznania, które odrywają nas od codzienności.
Trening naszej ekipy przebiegł bardzo sprawnie i mimo, iż ćwiczyliśmy w tym składzie po raz pierwszy, każdy z nas bez problemów zrobił to, co sobie zaplanował. Jedyne zastrzeżenia można mieć do pogody, która postanowiła okrasić nasz trening rzęsistym deszczem, by uspokoić się natychmiast po naszym zejściu z płyty. Poza tym drobnym incydentem aura nie dała powodów do narzekań – przechodzące do środy przelotne, acz gęste deszcze bardzo przyjemnie zwilżyły tereny na ślady, w żaden sposób nie zakłócając już później przebiegu samych zawodów.
Środa to kolejny trening śladów dla Aiaxa, a potem wyjazd do Rudnic na występ psów demonstracyjnych, trening posłuszeństwa (już nieoficjalny, ale za to na oficjalnym placu), ceremonię otwarcia i losowanie. Część oficjalna udała się naszym południowym sąsiadom bardzo dobrze – było kameralnie, z należytą powagą, ale bez zadęcia, jak np. w Finlandii. Oprócz dynamicznej muzyki, powiewających flag i żywo reagującej publiczności należytą atmosferę budował spiker, serdecznie i z humorem witając pojawiających się kolejno na płycie stadionu reprezentantów różnych państw. Nadmienię jeszcze, że szczyt formy spiker ów osiągnął w sobotę, by w niedzielę wyraźnie przycichnąć, co wskazywałoby na to, że sobotni bankiet był co najmniej równie udany jak środowa ceremonia. Wreszcie ok. 19:30, mniej więcej z godzinnym opóźnieniem, rozpoczęło się losowanie numerów startowych, kiedy to po raz pierwszy poczułem czysto sportowy dreszczyk emocji. Do momentu wylosowania numeru można spekulować, czy sędziowie pierwszego dnia oceniają surowiej i czy lepiej występować rano, czy w południe; potem pozostaje już tylko ułożyć treningi, wyjść na start i zrobić swoje. A więc zaczynamy!
Zawody rozpoczęły się mocnym akcentem, bo już w pierwszej turze obrony na płytę wyszedł obrońca tytułu, Mario Verslype z psem Hasco van de Duvetorre. Bardzo czysta praca i 97 punktów potwierdziły wysoką formę i aspiracje mistrza świata. Bardzo żałuję, że z uwagi na swoje treningi nie mogłem obejrzeć tego występu (ani żadnego innego tej pary) na żywo, gdyż ilekroć przyglądam się ich pracy na filmach, mam wrażenie, że nienaganna elegancja i technika przykrywają brak tego czegoś, co odróżnia psy bardzo dobre od wybitnych. Skoro już o faworytach mowa, to tego dnia na płycie pokazali się również Słowacy – Jozef Adamuscin i wicemistrz świata WUSV Jaro Vnencak (swoją drogą – kiedy ostatni raz w gronie faworytów wymieniano owczarki niemieckie?). Ten pierwszy ze swoim młodym 3,5-letnim Chrisem spod Lazow pokazał tego dnia bardzo mocną obronę – szybkie, dynamiczne wejścia, pewne chwyty, duża chęć walki z pozorantem i 97 punktów musiały zrobić wrażenie na publice i konkurentach. Z kolei drugi ze wspomnianych Słowaków mógł czuć się pierwszym przegranym imprezy, bo 89 punktów z posłuszeństwa – po nierównej motywacji oraz niedozwolonej pomocy w postaci dotykania ucha psa i szeptanych komend – pogrzebało jego szanse na wysokie miejsce. Równie nieudane rozpoczęcie zawodów zaliczyła tego dnia inna aktualna wicemistrzyni świata – tym razem FMBB – Petra Sporrer, uzyskując jedynie 86 punktów z obrony. Minięcie się z pozorantem na czołówce a zwłaszcza niesubordynacja przy konwojach bocznych (przy drugim na skraju dyskwalifikacji) były dużym zaskoczeniem dla widowni.
Tego dnia oglądaliśmy również 2 znakomite występy w konkurencji B w wykonaniu Węgierki Reki Pap i Hiszpana Juana Jose Baragana de Los Rios (hmm… największe nazwisko hiszpańskiej kynologii?). Ich maliniaki pokazały znakomitą precyzję popartą olbrzymią motywacją i właściwą bodaj tylko tej rasie dynamiką wybijającą takie psy wysoko ponad przeciętną. Występy tej dwójki (odpowiednio 95 i 97 punktów) wymieniam jednym tchem, ale muszę powiedzieć, że praca Hiszpana była zdecydowanie najlepszym posłuszeństwem na tej imprezie (nie mylić z najwyżej punktowanym, o czym później) i podczas jego występu ręce same składały się do oklasków. Przypomnijmy więc, bo chyba mało kto zna i pamięta, a ta para na to zasługuje: Juan Jose Baragan de Los Rios z Hiszpanii i malinois Adonis de Yrde. Powrócą oni jeszcze w tej relacji.
Drugi dzień zawodów to czas, kiedy po raz pierwszy potwierdzają się wysokie aspiracje i pryskają rozbudzone nadzieje. To pierwsze, po świetnych śladach, stało się udziałem Mario Verslype i Juana Jose Baragana, którzy uzyskali odpowiednio 97 i 96 punktów, to drugie – również na śladach – znanego Niemca, Roberta Paraka, który po świetnej obronie poprzedniego dnia (95 punktów) teraz nie zaliczył tropienia, uzyskując jedynie 60 oczek. Tak oto odpadł kolejny z faworytów imprezy. Jeśli jednak prezentuje się taki poziom jak Niemcy, zawsze znajdzie się jakiś powód do radości – tego dnia najlepszy ślad na całych zawodach pokazał Mathias Doegel z cieczkującą maliniaczką Holle von Holzhauser Flur, tracąc zaledwie jeden punkt ze 100. Jednak na głównego faworyta całej imprezy wyrósł w piątek Jozef Adamuscin, którego posłuszeństwo duńska sędzina, Lene Carlson, oceniła na 98 punktów. Celowo nie piszę, że Słowak te punkty „zdobył” lub „uzyskał”, bowiem w wyniku tym większa była niestety zasługa sędziny właśnie niż samego zawodnika. Tego rodzaju obraz pracy, jaki pokazał Adamuscin, znajduje może swoich amatorów w kręgach hołdujących najlepszym tradycjom ośrodka w Sułkowicach i jemu podobnych, ale od występu na miarę mistrzostwa świata oczekiwałbym jednak czegoś więcej – smętne i niedokładne chodzenie przy nodze, przeciętne pozycje w ruchu (wolne „siad” i „waruj”, „stój” dużo ładniejsze), niedbale wykańczane aporty z pomocą ciałem (choć akurat w tym ćwiczeniu pies pokazał błysk w oku) nie składają się na występ na miarę dotknięcia ideału. Jestem pewien, że gdyby taką pracę pokazał choćby któryś z Polaków, nie otrzymałby więcej niż 92 punkty. Jeśli takie posłuszeństwo jest oceniane wyżej niż występy chociażby Fabiana Robinsona (97 punktów) czy wspomnianych już Mario Verslype, Reki Pap i przede wszystkim Juana Jose Baragana, to po prostu odechciewa się uprawiać IPO.
Niestety, na posłuszeństwie Adamuscina nie kończą się niezrozumiałe decyzje sędziowskie, które zaważyły na układzie (hmm.. nomen omen?) czołówki. I znów powraca nazwisko Juana Jose Baragana, który ostatniego dnia zawodów pokazał jedną z najlepszych obron w Rudnicach, z nienagannym posłuszeństwem, mocnymi wejściami i pełnymi chwytami popartymi olbrzymią dynamiką. Jedynie na prowadzeniu po czołówce Adonis przez ułamek sekundy nieznacznie poruszył pyskiem. Publiczność w napięciu czekała na werdykt, bowiem był to występ na co najmniej 96 punktów, co oznaczało, że Hiszpan wskoczy na podium, ale belgijski sędzia chciał inaczej, przyznając tej parze jedynie 91 oczek. Po tym werdykcie na trybunach zapanowała konsternacja, a po chwili rozległy się głośne gwizdy i buczenie, które nie milkły przez dobrą minutę. Skoro już mowa o sędziowaniu obrony, nie sposób pominąć milczeniem innej skandalicznej decyzji Alfonsa van den Boscha. 67 punktów dla Michaela Lee Tai Senga z Malezji nie da się wytłumaczyć inaczej niż całkowitą niekompetencją lub złą wolą sędziego. Nieznacznie spóźniony atak z konwoju tylnego, a zwłaszcza wyłamanie i ugryzienie rękawa po odwołaniu z namiotu oraz jedna dodatkowa komenda do puszczenia po czołówce to oczywiście poważne błędy, ale w żaden sposób nie da się z nich uzbierać 33 karnych punktów, tym bardziej że poza nimi obrona ta była praktycznie bez zarzutów. Widok zaskoczenia i bezradności Malezyjczyka po ogłoszeniu punktacji to przestroga przed tym, jak okrutny może być sport, w którym o wyniku decyduje sędzia, a nie obiektywne kryteria czasu, długości czy wysokości.
Ale powróćmy do przebiegu zawodów. Po dwóch konkurencjach prowadził Adamuscin z wynikiem 196 punktów przed Mario Verslype (194) i Juanem Jose Barabanem (193). W sobotni poranek Belg dołożył do tego 96 punktów z posłuszeństwa, tak więc żeby go wyprzedzić Jozef Adamuscin potrzebował zdobyć tego samego dnia 95 punktów na śladzie. Zadanie to zrealizował z nawiązką i po 98 punktach wysforował się na prowadzenie z łącznym wynikiem 293 oczek. Wydawałoby się, że w tym momencie nikt nie może mu już zagrozić, ale na sam koniec zawodów pozostał jeszcze występ Mathiasa Doegela i jego maliniaczki w cieczce. Para z Niemiec uraczyła widzów znakomitym posłuszeństwem i obroną, i zwyciężyłaby, gdyby nie błędy w części B wynikające ze znajomości schematu – widoczne wyczekiwanie komend w ruchu oraz zawarowanie przed komendą w wysyłaniu naprzód. Koniec końców zdobyli oni łącznie tyle samo punktów, co Jozef Adamuscin i przy takim samym wyniku z części C przegrali gorszym posłuszeństwem, co – mimo wspomnianych błędów – pozostaje smutną ironią. Podium zamknął z wynikiem 290 punktów Mario Verslype, a dalej uplasowali się Amerykanin Mike Diehl z owczarkiem niemieckim Irmusem Galan Nalag (285 punktów), Niemka Petra Reichmann ze sznaucerem olbrzymim (sic! tyle samo punktów, lecz gorsza obrona), Slovak Pavel Slahor (malinois, 284 punkty) i wreszcie ten, który powinien stać na podium, czyli Juan Jose Baraban.
Podczas gdy inni rywalizowali o jak najwyższe miejsca, my musieliśmy zadowolić się walką o to, by wypaść przyzwoicie, czyli pokazać taką pracę, na jaką nas aktualnie stać, i gdzieś z tyłu głowy liczyć na zryw, jaki dwukrotnie stał się udziałem Patrycji Frolenko. To drugie tym razem się nie udało (zrywy mają to do siebie, że nie zdarzają się nazbyt często), natomiast to pierwsze wyszło nam nienajgorzej. Ale po kolei.
Zawody rozpoczęły się dla nas od 83 punktów z posłuszeństwa w wykonaniu mistrza Polski, Dariusza Kowalskiego. Nierówna motywacja i utraty kontaktu w chodzeniu przy nodze (zwłaszcza w grupie), oraz niedokładności takie jak wyprzedzanie czy dodatkowe kroki po „stój” w biegu złożyły się na występ nieco poniżej możliwości tej pary. Cóż, pierwsze koty za płoty, chciałoby się powiedzieć, bo po chwili zaczęły do nas docierać bardzo miłe wieści ze śladów. 92 punkty Michała Majchera i Darka Kmiecika, a zwłaszcza 94 Błażeja Wojtowicza bardzo ucieszyły naszą ekipę. Wyników tych w niczym nie umniejszają dobrze wydeptane ślady i przyjemna, miękka ziemia orna, na której było nawet widać niektóre załamania, bowiem udogodnienia te równoważyło bardzo surowe sędziowanie – Zdravko Klicek z Chorwacji potrafił zabrać punkty nawet za nieznaczne wychylenie nosa poza ścieżkę czy minimalne otwarcie pyska. Pierwszy dzień zawodów dopełniła moja obrona, o której nie da się niestety powiedzieć nic dobrego. Można oczywiście tłumaczyć, że gdybym nie nazywał się Patryk Krajewski (tylko np. Jozef Adamuscin), nierówne i momentami za wolne chodzenie przy nodze nie zostałoby określone mianem „spaceru z psem”, lecz jego „doskonałego prowadzenia” (straciłem za to ok. 3-4 punktów i przy okazji zdenerwowałem sędziego), ale jest to jedynie temat zastępczy w stosunku do głównego naszego problemu, jakim są chwyty Aiaxa. Jeśli jedynie ucieczka i ponowny atak na psa nie przyprawiają o rumieniec wstydu, to nie ma co liczyć na dobrą ocenę, nie tylko na mistrzostwach świata.
Piątkowy poranek przyniósł nadzieję na to, że może nam się powodzić nie tylko ma śladach, lecz również na stadionie. Błażej Wojtowicz z Aquentinem pokazali bardzo poprawną obronę z pewnymi chwytami i czystym posłuszeństwem, dowodząc, że w decydujących momentach nie schodzą poniżej dobrego, równego poziomu. Dzięki temu do 94 punktów ze śladu dołożyli teraz 90 z części C, a dołożyliby jeszcze więcej, gdyby nie szerokie obieganie kryjówek i nieco nierówne oszczekanie. Niestety, później było już gorzej. W posłuszeństwie Darka Kmiecika i Xantora ujawniły się wszystkie błędy, z jakimi ostatnio zmagała się ta para. Brak siadu w marszu i „stój” w biegu (Xantor po komendzie praktycznie przez cały czas szedł krok za krokiem do przodu) w połączeniu z kilkoma innymi, drobniejszymi niedokładnościami złożyły się ostatecznie na 77 punktów. Jednak prawdziwie gorzką pigułkę przyszło nam przełknąć wraz z następnym występem i obroną Michała Majchera. Jego Oskar był tego dnia całkowicie poza kontrolą – gdy tylko zorientował się, że po wskoczeniu na pozoranta w namiocie i uderzeniu w rękaw nie spotkały go żadne konsekwencje, powróciły wszystkie jego błędy w obronie. Rozglądanie się, krążenie, wskakiwanie na pozoranta i uderzanie w rękaw właściwie przy każdym pilnowaniu praktycznie z miejsca odebrały nadzieję na zaliczenie tego występu, a gwoździem do trumny okazał się ostatni konwój boczny, podczas którego Oskar tuż przed dojściem do sędziego okrążył pozoranta i ugryzł rękaw. Ostatecznie skończyło się na 65 punktach i wielka szkoda, że zawadiactwo i serce do walki Oskara zaowocowało bójką, a nie tak dobrą obroną, jaką pokazał np. w Kozienicach. Niejako na pocieszenie (i na potwierdzenie, że Polska tropieniem stoi) zdobyłem w godzinę później 96 punktów na śladzie (gdyby nie głupi błąd treningowy miałbym szansę na podium za najlepszy ślad), zaś dzień zakończył poprawną obroną Dariusz Kowalski z Javelin, uzyskując 85 punktów.
Sobotę rozpoczął Darek Kmiecik obroną. Niestety, zakończenie występu tej pary na tych mistrzostwach nawiązało raczej do posłuszeństwa niż do śladu, bowiem po szerokim obieganiu namiotów, nierównych chwytach (zwłaszcza kiepski chwyt na ucieczce) i kilku drobnych błędach w posłuszeństwie Darek z Xantorem uzbierali 81 punktów. Nieco lepiej pokazaliśmy się tego dnia w konkurencji B – Błażej z Aquentinem zdobyli 88, zaś ja z Aiaxem 90 punktów. Najwięcej każdy z nas stracił za wyprzedzanie w chodzeniu przy nodze, przy czym u Błażeja problem ten był wyraźniejszy, a do tego doszły jeszcze braki w koncentracji. Żaden z nas nie był zadowolony po swoich występach, bo wiemy, że nasze psy stać na więcej. Starty Polaków tego dnia dopełnił Dariusz Kowalski na śladzie, zdobywając 85 punktów i potwierdzając równą formę, choć bez błysku. Występy naszych reprezentantów zakończył następnego dnia Michał Majcher z Oskarem – ich posłuszeństwo, po licznych błędach wynikających z braku koncentracji, zostało ocenione na 82 punkty.
W ogólnym rozrachunku trzeba powiedzieć, że nasza reprezentacja wypadła na tych mistrzostwach przyzwoicie – od kaca po Finlandii w 2010 roku (tylko jeden zaliczony występ), niesklasyfikowania w Niemczech rok później i 780 punktach na Węgrzech notujemy ciągłe postępy, bowiem po występach 3 najlepszych zawodników zgromadziliśmy tym razem 793 punkty, co dało nam 18 lokatę. Z jednej strony można powiedzieć, że straciliśmy zaledwie 7 punktów do trzeciej w ubiegłym roku Austrii, z drugiej jednak wyprzedziliśmy zaledwie dwa kraje, które wystawiły pełne, 5-osobowe drużyny – Holandię i Wielką Brytanię. Zwracają uwagę wyższe lokaty takich państw jak wspomniane Węgry, Słowenia czy Ukraina, bowiem dowodzą one, że sukces w tak niszowym sporcie jak IPO nie musi być prostym odzwierciedleniem poziomu życia w danym kraju. Każda ze wspomnianych drużyn miała swojego reprezentanta w czołowej piętnastce, notującego oceny doskonałe przynajmniej w jednej z konkurencji. Tymczasem najlepszy z Polaków, Błażej Wojtowicz, uplasował się na 36 miejscu (łącznie 272 punkty i jedyna ocena bardzo dobra), ja z Aiaxem zajęliśmy 51 lokatę (268 punktów), a dalej byli Dariusz Kowalski z Javelin (253 punkty i 87 miejsce) i Dariusz Kmiecik z Xantorem (250 punktów i 95 lokata). Najgorszy z Polaków na tych mistrzostwach, Michał Majcher z Oskarem zdobył 239 punktów i zajął 112 pozycję (4 spośród tych, którzy nie zaliczyli). Ciekawie wygląda uśrednienie rezultatów każdej z trzech konkurencji. O ile średnia ocen w tropieniu wygląda bardzo ładnie i wynosi 91.8 punktu, to w posłuszeństwie jest to już 84, zaś w obronie zaledwie 80.6 punktu. Jeśli spojrzeć na wyniki zawodów krajowych (np. z Kozienic), to okazuje się, że nie jest to przypadek, lecz utrzymująca się tendencja, co dowodzi istnienia problemu, o którym mówi się od dawna – że mianowicie brak w Polsce dostatecznej ilości dobrych pozorantów..
Podsumowanie
23 Mistrzostwa Świata FCI IPO to pierwsze od 16-tu lat (!) zawody tej rangi, które wygrał nie malinois, lecz owczarek niemiecki. Zwycięstwo Adamuscina pozostawia wprawdzie niejakie uczucie konsternacji, ale rezultat ten (oraz inne wysokie miejsca owczarków – 5. lokata Mike’a Diehla z Irmusem Galan Nalag, 10. Fredrika Bjurklinta z Rexem Cartagena Felix czy 11. Aleksandra Babenki z Bamberem) może zapowiadać lepsze czasy dla rasy kapitana von Stephanitza w IPO. Oby tylko posłuszeństwo mistrza nie stało się dla niej kanonem, bo na tych mistrzostwach żaden owczarek nie zachwycił wykonaniem części B (katastrofalnie brzydkim posłuszeństwem ocenionym na 82 punkty swoje szanse – być może nawet na podium po 98 punktach ze śladu i 96 z obrony – pogrzebał np. słynny Czech, Martin Pejsa), choć np. Jaro Vnencak udowadnia, że z owczarka można wydobyć lekkość i dynamikę.Skoro już mowa o rasach, to zwracają uwagę lokaty sznaucerów – 5. miejsce Petry Reichmann z Hataro vom Lindelbrunn i 14. Dennisa Bernsee z Bodo vom Hexenwald, oba po efektownych i precyzyjnych występach, pokazują, że przedstawiciele innych ras niż owczarki niemieckie i malinois nie muszą pełnić funkcji zapchajdziury lub dyżurnej ciekawostki, lecz mogą toczyć wyrównaną walkę w czołówce. W rywalizacji drużynowej zwraca uwagę tryumf Słowaków i dopiero 3 miejsce Niemców. Druga lokata przypadła Amerykanom, zaś tuż za podium uplasowały się Belgia i Węgry. Gospodarze imprezy, Czesi, zajęli dopiero 6 miejsce, co z pewnością jest dla nich pewnym rozczarowaniem.
Wyrażając umiarkowane zadowolenie z występu Polaków w Rudnicach, nie sposób uniknąć pytania o to, jakie będą nasze nastroje za rok po mistrzostwach świata w Szwecji. W tak dynamicznie rozwijającej się dziedzinie jak szeroko rozumiany sport z psem idealnie trafne okazuje się znane powiedzenie, że kto stoi w miejscu, ten się cofa. Jeśli spojrzeć na postępy, jakie poczynili w ostatnich latach wspomniani już w tej relacji Węgrowie czy Ukraińcy, to nasze drobne kroczki do przodu wydawać się muszą stagnacją. Doceniając zatem pracę, jaką włożyli nasi reprezentanci w przygotowanie swoich psów, warto jednak o tym fakcie pamiętać, bowiem w sporcie nie ma nic bardziej zgubnego, niż poprzestawanie na tym, co już się osiągnęło.
Patryk Krajewski