Nie rzucaj psu słów na wiatr

_MG_1808„Mój pies mnie nie słucha!” – to skarga, jaką często słyszy się z ust właścicieli czworonogów różnej maści. Dla osób mających zastrzeżenia do posłuszeństwa psa podstawowym problemem bywa brak reakcji pupila na to, co do niego mówią. Dotyczy to na przykład imienia psiaka, słów oznaczających przywołanie lub zakaz, komendy siadu, przyniesienia zabawki lub zaprzestania szczekania. Oskarżają zwierzę o upór, przekorę, głupotę, wybiórczą głuchotę lub – o zgrozo – zapędy do dominacji. Tymczasem to człowiek zazwyczaj konsekwentnie uczy psa niesłuchania, mając oczywiście przeciwne intencje.

Czemu więc pies nie słucha? Bo… właśnie SŁUCHA, czy raczej słyszy swojego człowieka – cały długi czas, jaki zwykle spędzają razem. Nawet gdy drzemie na posłaniu, obwąchuje trawnik na spacerze, szczeka przy oknie w sąsiednim pokoju czy bawi się z psami w parku. Słucha i całą dobę się uczy, ponieważ właśnie poprzez kojarzenie brzmienia jakiegoś słowa z konkretną sytuacją i swoim działaniem pies zapamiętuje, co dane słowo oznacza. Samego znaczenia słów zwierzę nie jest w stanie pojąć i jest mu wszystko jedno, czy mówi się do niego po polsku, chińsku czy niemiecku. Kieruje się za to zabarwieniem emocjonalnym słów swojego właściciela, ponieważ emocje zawarte w ludzkim głosie psy wyczuwają instynktownie. Nie wiedząc lub nie pamiętając o tych zasadach, przewodnik mimowolnie uczy psa zupełnie innych skojarzeń z komendami, niż by sobie tego życzył.

Generalnie, podstawowym błędem jest to, że większość ludzi mówi do psa za dużo. Jeśli zwierzak cały boży dzień zalewany jest potokiem słów, to stają się one dla niego nic nie znaczącym szumem tła. Pies nie jest w stanie z tego szumu wyłapać poszczególnych wyrażeń, które mógłby skojarzyć ze swoim działaniem i tym, czego w związku z owym wyrażeniem oczekuje od niego właściciel. Ten błąd pojawia się nawet na zorganizowanych kursach posłuszeństwa, które w założeniu służyć mają nauczeniu psa reakcji na określone słowa – komendy, takie jak np. „siad”. Oto przykład:

– Hej, Reksio, siad, siadaj! Reksiulku, usiądź ładnie, tutaj, siad, tak, bardzo ładnie, dobrze Reksio, ślicznie siedzisz!

A tak w tej samej sytuacji zwróciłby się do psa szkoleniowiec:

– Reksio, siad! Dobrze! (ewentualnie na koniec pojawiłoby się słowo oznaczające zwolnienie psa z danej komendy, czyli np. „Koniec” czy „OK”).

_MG_3591Prawda, że drugie zdanie brzmi bardziej czytelnie? Zazwyczaj jest bowiem tak, że im mniej mówimy, tym pies uważniej nas słucha i łatwiej mu zrozumieć, co chcemy mu przekazać. Również w codziennym życiu z psem nadużywanie określonych słów, najczęściej połączone z sytuacją, w jakiej padają, powoduje problemy z posłuszeństwem czworonoga. Weźmy chociażby imię psa. Spotyka się naprawdę niewiele zwierzaków, które słysząc swoje imię, wykazywałyby jakąkolwiek reakcję. Czemu? Głównie dlatego, że większość właścicieli nie potrafi sprecyzować, co właściwie pies powinien zrobić, słysząc swoje imię. „Gutek!” – Gucio słyszy to słowo od szczeniaka wtedy, gdy jego właściciel życzy sobie, by: psiak do niego przyszedł, zaprzestał skakania na ciocię Jadzię, uciszył się, nie obgryzał framugi, zareagował na wydaną przed chwilą komendę „leżeć”, zostawił porwany kapeć, nie wspinał się na psiego kolegę, przerwał posiłek złożony z króliczych bobków. Skąd biedne zwierzę ma wiedzieć, co oznacza dźwięk „Gutek”, skoro słyszy go w tak rozmaitych okolicznościach? Imię psa nie może zastępować komend o różnym znaczeniu. Może być jedynie wstępem do tych komend (np. przywołania) i powinno kojarzyć się psiakowi ze skupieniem uwagi na przewodniku. Słysząc imię, pies powinien nastawić czujnie uszu i spojrzeć na pana w oczekiwaniu na dalszy ciąg wypowiedzi. Tego jednak też należy psa celowo nauczyć, gdyż reakcji na imię żaden pies nie ma zapisanej w genach. Byłam ostatnio świadkiem następującej scenki: malutki szczeniak (może 10-tygodniowy) spacerował po trawniku, zaś jego pan, stojąc w bezruchu kilka metrów od malucha, wołał monotonnie: „Kajtek! Kajtek! Kajtek!”. Najprawdopodobniej jego intencją było to, by szczenię do niego przyszło. Psie dziecko rzecz jasna dalej wąchało trawę i rozglądało się z uwagą po świecie, zaś rozlegający się raz po raz dźwięk naturalnie zaliczało do tysiąca innych docierających do niego odgłosów miasta. Maluch już od pierwszych dni życia ze swoim ludzkim stadem uczył się (czy raczej był uczony), że dźwięk głosu pana nic nie znaczy, a swoje imię należy ignorować, gdyż nie wiąże się z niczym konkretnym. A wystarczyłoby zapiąć maluszka na smycz, ukucnąć, klasnąć w dłonie, cmoknąć, może uciec parę kroków, by zachęcić szczeniaka do zainteresowania się człowiekiem, wtedy zawołać wesoło „Kajtek!” i poczęstować malca czymś smacznym lub serdecznie go wygłaskać. Przy okazji takich ćwiczeń dołożyć komendę oznaczającą przywołanie.

1069414_346025128861658_23128545_nWłaśnie komenda przywołania jest bodaj najczęściej słyszanym zwrotem wymawianym (lub wykrzykiwanym) przez psiarzy, jak również zwrotem najczęściej ignorowanym przez ich pupili, toteż brak reakcji na przywołanie jest popularną bolączką właścicieli psów. Dlaczego tak się dzieje (pomińmy fakt, że zbyt często to właśnie imię zastępuje komendę mającą oznaczać powrót do człowieka)?

Po pierwsze, zakładamy, że pies rozumie, co oznacza „chodź tu”. Od pierwszych chwil życia z czworonogiem używamy wielokrotnie tego zwrotu (co gorsza, zamiennie ze zwrotami o diametralnie różnym brzmieniu: „noga”, „wracaj”, „do mnie” itp.), zapominając, że pies nie rozumie ludzkiej mowy. „Chodź tu” znaczy dla niewyszkolonego zwierzęcia dokładnie tyle samo, co „uciekaj”, „waruj”, „aport” czy „tralala” – czyli nic. Do tego wołamy w ten sposób do psa najczęściej na spacerze, gdy zwierzak biega luzem (bo przecież bez sensu przywoływać go wtedy, gdy znajduje się na smyczy, prawda?), otoczony wszelkimi atrakcjami, jakie oferuje ciekawy świat.

„ – Chodź tu.” – słyszy młodziutki Amor, gdy akurat sprawdza nosem interesujący ślad po suczce, pozostawiony na trawie.
„ – Chodź tu!” – rozlega się, gdy Amor postanowił pogonić kaczki w parku.
„ – Chodź tu!” – dociera do Amora głos pani zniecierpliwionej przydługą zabawą pupila ze znajomym psem.
„ – Chodź tu!” – pani woła Amora, bo zniknął jej z oczu za rogiem budynku.

Właścicielka Amora zapomina, że pies – jak już wspominałam – uczy się, kojarząc dźwięk słowa z określoną sytuacją. Jej pupil nie ma pojęcia, że przywołanie oznacza powrót do pani. Przeciwnie – słysząc je wtedy, gdy czymś się dobrze bawi lub żywo interesuje, uczy się kojarzyć je z przyjemnością, ale zdecydowanie niezwiązaną z jego panią. Ta, zniecierpliwiona, zaczyna wielokrotnie powtarzać „komendę”, tym samym coraz bardziej znieczulając ulubieńca na brzmienie swojego głosu. Nie będę w ramach tego artykułu opisywać, jak należy nauczyć zwierzę znaczenia zwrotu „chodź tu”. Jako podpowiedź zadam pytanie, czemu psy tak często przybiegają, słysząc dźwięk otwieranej lodówki lub słowo „masz”.

_MG_1282Problem z reakcją psa na przywołanie miewają też ci, którzy nauczyli już czworonoga rozumienia stosownej komendy. Ponieważ pan Maksa ukończył z nim kurs posłuszeństwa, na spacerach zaczął używać zawołania „do mnie!”. Lecz zamiast utrwalać reakcję psa na komendę w sytuacjach, gdy nic nie działo się wkoło (bo po co wtedy wołać…?), wołał Maksa, gdy ten przykładowo widział psa na horyzoncie, zapragnął wytaplać się w błotnistej kałuży lub gdy ruszał w pościg za mknącym rowerem. Maks, biegający bez treningowej linki (pozwalającej wyegzekwować od zwierzęcia posłuszeństwo), pozbawiony treningu w sytuacjach bez rozproszeń, szybko przestał kojarzyć znajomą komendę z natychmiastowym powrotem do pana. Przeciwnie – słysząc „do mnie!” w momencie, gdy działo się coś bardzo interesującego, w reakcji na tę komendę nauczył się rozglądać za atrakcjami… Nadużywając przywołania, pan Maksa zafundował psu cenną lekcję – przychodź na wołanie tylko wtedy, gdy masz ochotę, a życie nie oferuje akurat ciekawszych zajęć…

Podobnie bywa z innymi komendami:

– Siad, siad, siad… – prosi bez przekonania pani Zuzi, gdy ta wesoło obskakuje znajomą sąsiadkę w windzie.
– Cicho…! Cicho…! – pan strofuje nerwowo poszczekującego wytrwale Puszka.
– Nie! Fe! Nie wolno! Nie! – pani Fafika opędza się gwałtownie od niego, bo ten łapami brudzi jej jasne spodnie.
– Daj! No daj! Daaaaj… – słyszy Ares, uciekając z porwanym kapciem przed goniącym go panem.
– Dobry pies… Dobry pies…. – pan Elzy mechanicznie chwali sukę podczas nauki chodzenia przy nodze, niezależnie od tego, czy suka patrzy akurat na niego, czy wącha ziemię.
– Idziemy! Idziemy! Idziemy! – powtarza stojąc właścicielka Perełki, gdy ta zamarła, wpatrując się w innego psa.

Mówiąc do psa w niewłaściwym momencie i w żaden sposób nie wymagając od niego reakcji na PIERWSZE wypowiedziane do niego słowo, uczymy ulubieńca jedynie niewłaściwych skojarzeń i ignorowania naszej osoby. Ktoś powie, że przecież nic się nie stanie, jeśli pies akurat teraz nie usiądzie lub nie wróci na wołanie – w końcu świat się od tego nie zawali. Oczywiście, w stu sytuacjach niewykonanie komendy nie musi nieść za sobą niepożądanych skutków. Ale jeśli w sto pierwszej pies też nie zareaguje na „wróć!”, to może stracić życie pod samochodem. Albo podczas radosnego obskakiwania nieumyślnie skrzywdzić dziecko, nie zareagowawszy na proste „siad”. Psy nie odróżniają sytuacji błahych od podbramkowych – z ludzkiego punktu widzenia. Co więcej – lepiej czują się właśnie wtedy, gdy „siad” oznacza „siad” zawsze i wszędzie, ponieważ najłatwiej odnajdują się w wyraźnie określonych, czarno – białych zasadach.

KAŻDE słowo, które kierujemy do psa, powinno mieć dla niego znaczenie. Jeśli nie widzimy reakcji na znane mu słowo, świadczy to o jakimś NASZYM błędzie, i należy tak zorganizować szkolenie psa i życie z nim, bo to poprawić. Dla wielu ludzi wydaje się to przesadą. Ale tylko przy takim podejściu komunikacja z psem staje się w pełni jasna i czytelna dla zwierzęcia, a więc również skuteczna.

Maja Dobrzyńska